Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o kulinarnej blogosferze, ale baliście się zapytać

Blogosfera kulinarna różni się zasadniczo od blogów technologicznych. Rządzi się nieco innymi prawami, a pierwsze rozmowy z autorkami blogów były dla mnie niczym spotkanie trzeciego stopnia. Czy żeńska część blogosfery – szczególnie tej kulinarnej – to osoby, które patrzą na to co robią w zupełnie inny sposób? Przeprowadziłem bardzo interesującą rozmowę z Magdaleną Baran, która prowadzi bloga Cakes-and-the-city. Dowiecie się z niej między innymi dlaczego reklamy na blogach kulinarnych są źle postrzegane, co można zrobić aby urozmaicić akcje marketingowe i dlaczego blogerki “chodzą grupami”.

Łukasz Matusik: Kiedy i dlaczego zaczęłaś pisać swojego bloga?Jak to się w ogóle zaczęło?

Magdalena Baran: Postanowiłam pisać bloga, ponieważ w pewnym momencie zaczęłam myśleć o całym procesie kuchennym jako o kuchennym menedżmencie. Doszłam do wniosku, że jest to sfera, która jest mi tak naprawdę obca i przez wiele lat – wspominałam o tym na mojej prezentacji przy okazji Hyde Parku na Blog Forum – byłam gorącą fanką żeńskiej części mojej rodziny, wszystkich moich ciotek oraz kuzynek, które z pasją gotują i wypiekają. Była to dla mnie niedostępna sfera, ale niedostępna z wyboru, bo nawet nie próbowałam gotować. Pomyślałam sobie o wszystkich ich poczynaniach w kontekście nowego wyzwania, właściwie nauki. Stąd także wziął się blog – pomyślałam, że chciałabym po prostu dokumentować swoje eksperymenty kuchenne i to, co mi się udaje bądź nie udaje. Blog od początku był tak naprawdę tylko dla mnie, wiedziało o nim może kilku znajomych, ale mówiąc szczerze oni na niego raczej nie zaglądali. W życiu bym nie pomyślała, że mój blog będą czytać osoby, do których dokonań już jako autorka bloga wzdychałam przez wiele miesięcy. Nigdy bym też nie pomyślała, że te osoby zajrzą na mój blog, powiedzą, że coś im się podoba i wyniknie z tego jakaś ciekawa relacja..

A więc było to spisywanie tego co udało Ci się “wytworzyć”…

M.B.: Tak, dokładnie. To było dla mnie. Chciałam nadać temu formę takiego “projektu”. Chodziło o to, by pisać i systematyzować, aby tego projektu nie porzucić. Nastawiłam się na to, że będzie to regularność, nie wiadomo z jakim efektem, ale chcę spróbować w tej dziedzinie i się sprawdzić.

Było ciężko na początku, były problemy z systematycznością? A może byłaś tak zaangażowana, że nic nie stanowiło przeszkody i po prostu pisałaś? Miałaś dni zwątpienia, kiedy myślałaś: “na co to wszystko?”, “zachciało mi się kiedyś pisać i teraz muszę to ciągnąć”. Zdarzały się takie dni?

M.B.: Przyznaję, że były takie momenty zawahania, ale one były związane z tym, że za każdym razem (i właściwie nadal tak jest) gdy coś publikuję na blogu to jest to swojego rodzaju premiera. Zawsze próbuję nowej rzeczy i wszystkie przepisy, które publikuję są niesprawdzone; mają ten swój pierwszy raz. Była to jedyna rzecz, która mogła mnie – może nie tyle co zniechęcać – ale po prostu nieco hamować. Obawiałam się, czy coś wyjdzie, czy nie wyjdzie. W pewnym momencie zaczęłam myśleć, że wszystko powinno mi wychodzić. Skoro zaczynałam od prostych rzeczy to te skomplikowane są bardziej ryzykowne. Nie było takich momentów, kiedy myślałam o tym, że jest to bez sensu, czułam się dobrze z tym co robię i widziałam, że ma to dla mnie sens, że się w pewien sposób rozwijam – to dla mnie ważne. Rozwijałam się w zupełnie nieznanym kierunku i to była właśnie sfera “piekarnika”.

Przejdźmy zatem do blogosfery kulinarnej. Zauważyłem podczas Blog Forum Gdańsk, że “kulinarki” mają zupełnie inne podejście do blogowania. Było to coś, z czym ja ani moi znajomi obecni na konferencji się nie spotkaliśmy – osoby, z którymi na ten temat dyskutowałem były zgodne, że wygląda to inaczej niż nasze dotychczasowe wyobrażenia. Nie wydaje Ci się, że jest taki “przeskok” między tą blogosferą techniczną (twardą) a – nazwijmy to “miękką” – blogosferą związaną z gotowaniem, modą, fotografią i lifestylem? Nie czujesz, że jest to odrębna blogosfera?

M.B.: Tak, odczuwam, że jest to coś odrębnego i innego. Pierwszego dnia Blog Forum, w sobotę przed południem odniosłam wrażenie, że wszystkie te blogi lifestylowe pojawiły się po to, aby w jakiś sposób urozmaicić spotkanie, na którym rządzicie Wy – blogi technologiczne. Miałam wrażenie, że jesteśmy deprecjonowane (żeńska część blogosfery, której było więcej) i stanowimy tło dla innych dyskusji, które nas nie zaangażują w żaden sposób. Byłam ciekawa panelu, na którym występowała Ewelina Majdak – niefortunnie jednak go ominęłam. Z tego co zrozumiałam i wyniosłam z różnych rozmów było tak, że wszystkie osoby, które stoją po mojej stronie ‘barykady’ miały podobne wrażenia i czuły się nieco niezrozumiane. Nie do końca wiedziały jak będzie wyglądało spotkanie weekendowe w Gdańsku. Gdyby nie znajomość z Bartkiem Rakiem z Socjomanii, być może chodziłabym ze spuszczoną głową i myślała: “Coś tu się dzieje nie tak”. Stało się inaczej, Blog Forum okazało się być inspirującą przestrzenią do ciekawych dyskusji i konfrontacji. Blogi kulinarne są postrzegane jako blogi “miękkie” – myśli się o ich autorkach bardziej jak o dziewczynach z sąsiedztwa, które zna się od kuchni (a właściwie one znają się na kuchni) i nie ma w tym nic wyjątkowego. Blogom kulinarnym przypina się etykietę, że są mniej ciekawe, nie można ich poddawać dyskusjom i są to blogi hobbystyczne. Cóż można zrobić z hobby, które jest ostatnią rzeczą, jaką zamieszcza się w CV?

Okazało się jednak, że musieliśmy skorygować swój punkt widzenia bo jesteście pasjonatkami.

M.B.: Ale wy także jesteście pasjonatami!

Jesteśmy, ale u Was ta pasja objawia się czymś, o czym powiedział ktoś z widownii: “blogiem z duszą”. Ktoś inny odpowiedział: “blog musi mieć jaja”. To jest ta zasadnicza różnica w postrzeganiu blogowania – jest to nasza pasja, ale chcemy także budować swój wizerunek, nie afiszujemy się tak ze swoją pasją. U Was ta pasja jest widoczna, podczas dyskusji zresztą to wychodzi. To nie są blogaski, gdzie przeczytamy: “Ugotowałam dzisiaj zupę i jest smaczna, zrobiłam to tak i tak”. Jest wkładane w to serce – coś, co mnie zadziwiło. Nie wydaje Ci się, że te dwie blogosfery – “miękka” i “twarda” – rządzą się innymi prawami? Na ubiegłorocznej edycji Blog Forum każdy techniczny bloger wiedział jak się zachować w stosunku do innego blogera, jak podejść, zagadać i o czym można rozmawiać. Czy w przypadku blogerek także jest taki specyficzny “klucz zachowania”, styl rozmów lub pewne podejście do innych autorek?

M.B.:Wydaje mi się, że jest troszeczkę inaczej. Różnica jest taka, że w blogosferze kulinarnej jest mniej okazji do tego, aby się konfrontować bezpośrednio i spotykać się twarzą w twarz. Jest mniej spotkań, które grupowałyby autorki blogów. Nie mamy szansy, aby się ze sobą spotykać. Co się zaś tyczy “kodu zachowania” to jest to kopia zachowań z blogosfery, kopia tego co mówią ludzie i w jaki sposób się zachowują komentując na innych blogach czy pisząc do siebie. Żeńska sfera jest bardzo “pro” i rzadko zdarza się jakakolwiek krytyka. Blogami innych często się zachwycamy, zastosowanie ma także zasada “podaj dalej”. Nie ma czegoś takiego jak krytyka, co, być może, trochę osłabia tę sferę. Niekoniecznie musimy mówić o blogosferze kulinarnej kontra blogosferze technologicznej. Wszystko zależy od autora bloga. W blogosferze technologicznej stawia się bardziej na autopromocję bo bez tego może się okazać, że dany blog nie odniósłby takiego sukcesu jaki mógłby odnieść. W blogosferze kulinarnej wszystko jest bardziej przyczajone, ukryte. Nie miałam na przykład możliwości spotkać się z blogerkami, o których wiedziałam, że będą w Gdańsku – tylko dlatego, że one nie chciały ujawnić się publicznie. Niektóre osoby nie chcą obnażać się ze swoim blogiem i mają do tego pełne prawo. Blogi kulinarne są zebrane w jeden nurt. Gdy się spotkaliśmy w Gdańsku wszystko było bardzo aprobujące, miłe i ciepłe. Jest to sfera kobieca a więc sfeminizowana. Po prostu poznajemy się, robimy to samo, a więc się lubimy.

Chciałbym odnieść się do krytyki, o której wspomniałaś. Wydawało mi się, że krytyka na blogach kulinarnych czy modowych jest obecna. Podczas rozmowy z Pawłem Opydo stwierdził on, że blogerki udają, że się lubią, uśmiechają się do siebie, ale tak naprawdę to się nienawidzą. Jakbyś się do tego odniosła?

M.B.: [śmieje się] Myślę, że tak nie jest. Ja takiego odczucia nie mam, być może chodzi o to, że właśnie na blogach nie ma krytyki. Wychodząc na spotkanie blogerów może okazać się jednak, że ktoś usłyszy o sobie słowa, których wcześniej nigdzie nie czytał. Mogły się zdarzyć takie lekko zachowawcze, nerwowe gesty. To chyba taki schemat postrzegania kobiet – kobiety w grupie, a więc będą patrzyć na siebie z ukosa i się oceniać.

Paweł nie miał racji.

M.B.: Według mnie tak nie było, może według Pawła tak jest i ma prawo tak sądzić.

Co on tam może wiedzieć. :) Jak skomentujesz fakt, że blogerki chodzą grupami? Blogerzy technologiczni także trzymają się razem, ale nie jest to aż tak widoczne jak w przypadku blogerek kulinarnych czy modowych. Wydaje Ci się, że spowodowane jest to właśnie tym brakiem krytyki, tym, że kobiety-bloggerki się lubią? A może taka jest natura kobiet?

M.B.: Niekoniecznie należy mówić o naturze kobiet. Gdy pojawiłyśmy się na Blog Forum to byłam bardzo zaskoczona tym, że wszyscy się znają, witają się ze sobą i rozmawiają. Niektórzy byli spłoszeni tym nowym towarzystwem. Być może dlatego, że “u nas” sympatia jest przekazywana z bloga na blog oraz z powodu ogólnego aplauzu – dziewczyny chciały się trzymać razem i ze sobą przebywać. Rozmawiałam z innymi gośćmi i byli przerażeni, nikt do nich nie podchodził. To zależy od indywidualnej osoby, czy do kogoś wyjdzie czy nie wyjdzie. Zastanawiałam się, czy ja bym tak zrobiła czy też nie. Obserwowałam męskie grono, które spotkało się już któryś raz i poklepywało po plecach – ekstra, bo w tym gronie najwyraźniej jest większa możliwość konfrontowania się. Miałam jednak świadomość tego, że jest to Blog Forum, że będą różne, bardzo różne blogi – nawet padło hasło wśród blogerek aby blogerki kulinarne przypięły sobie kwiatka byśmy poznały się w tłumie.

Tak słyszałem o tym, ale ponoć nie wszystkie przypięły. A ty miałaś sukienkę w kwiatki…

M.B.: Tak miałam, ale to właśnie doszło do mnie w ostatniej chwili i chociaż byłam antykotylionowa to okazało się, że jednak wpisałam się w schemat. [śmiech]

Magda w tym momencie zechciała opowiedzieć nieco o Vegan Black Metal Chief :) Postanowiłem nie transkrybować materiału i pozwolić Wam go odsłuchać. Warto, bo spostrzeżenia są bardzo trafne!

Powiedziałaś, że polska blogosfera kulinarna jest introwertyczna. Dlaczego blogerki kryją się ze swoją osobowością i nie chcą się za bardzo pokazywać. W blogosferze technologicznej panuje “kult twarzy”, każdy chce być rozpoznawalny i są osoby, które są bardzo rozpoznawalne. Te osoby kojarzy się z danymi serwisami nawet, jeśli same już tak często tam nie piszą – najlepszym przykładem jest Grzegorz Marczak z Antyweba. W “naszej blogosferze” jest moda na lans, który – co ciekawe – ma przeważnie wydźwięk pozytywny. U Was jest nieco inaczej – jak myślisz, dlaczego tak się dzieje?

M.B.: To bardzo ciekawe pytanie i mówiąc szczerze nie do końca wiem dlaczego tak jest. Dziwię się temu, że blogerki, które idą w stronę Nigelli Lawson (odsłuchaj materiał powyżej) i ją wielbią nie robią niczego z pazurem, nie są zadziorne. Nie chcą też pokazywać swojej twarzy. Nadal być może pokutuje myślenie o tym, że te blogi nie są specjalistyczne. Znów wracamy do poruszonego już tematu – to nie są blogi specjalistyczne, to są blogi bardzo przyziemne i nie ma nic bardziej normalnego niż upiec ciasto czy ugotować zupę. Jednakże sposób w jaki są prowadzone… to nie tylko zdjęcia potraw, te blogi są bardzo osobiste. Obok zdjęcia potrawy pojawiają się zdjęcia dziecka autora bloga czy zdjęcia ogrodu. Jest to trendem charakterystycznym dla blogów zachodnich i niektóre blogi polskie to też przejmują – myślę, że jest to naturalne; tak żyje sieć. Nie ma nikogo takiego jak Vegan Black Metal Chief, kto mógłby zrobić coś innego i mógł się z tym afiszować. Może jest tak po prostu, że część osób mówi: “No przecież prowadzę tego bloga, tak sobie zaczęłam, ale nie pomyślałabym, że będzie on tak rozpoznawalny i lubiany”. Nikt chyba nie zakładał, że dany blog będzie prowadzony jako konkretny projekt. Zresztą mój blog także został założony spontanicznie, bardziej dla mnie i trochę dla znajomych. Przypuszczam, że myślenie innych blogerek jest podobne do mojego.

Ktoś kiedyś powiedział, że bloga powinno zakładać się dla siebie a nie dla innych i nie w celach zarobkowych. Chciałem zresztą porozmawiać o zarobkach na blogach. Ponoć źle jest zarabiać na blogu kulinarnym i nie powinno się tego robić. Blogerki kulinarne, które wdają się w kampanie są mało wiarygodne. Jak byś się do tego odniosła?

M.B.: Myślę, że jest to dosyć krzywdzące stwierdzenie. Wydaje mi się, że w polskiej blogosferze kulinarnej pokutuje coś takiego, że reklamować coś jest źle i świadczy to od razu o małej wiarygodności. Nie sądzę aby blogi kulinarne miały dostać zakaz reklamy. Zwróciłabym uwagę na to, że na blogach kulinarnych trudno jest się reklamować. Ewentualny produkt jest bardzo wprost, jest bardzo dosłowny. Często jest to jakaś użyteczna rzecz i przedstawienie jej wychodzi sztampowo. Myślę, że nie chodzi tu o sam fakt reklamy tylko o to, jak produkt jest przedstawiany. Osobiście mogę powiedzieć, że patrząc dzisiaj na swojego bloga zauważyłam, że każde ciasto, które upiekę znajduje się w towarzystwie na przykład konkretnej książki, płyty czy ulotki z wydarzenia. To jest oczywiście sposób w jaki ja aranżuje te zdjęcia, w jaki sposób przedstawiam wypiek. Patrząc z boku można by pomyśleć: “O Boże, ona cały czas coś reklamuje”. A to są działania, które podejmuję z własnej woli. To ciekawe, że myśli się o tego typu reklamie jak o czymś uwłaczającym, bo skoro “tak jej dobrze szło to dlaczego ona teraz to wszystko psuje”. Tak nie do końca musi być.

Reklama na blogach kulinarnych powinna się pojawiać częściej i nie powinny to być wciąż te same blogi, wciąż te same, wyselekcjonowane osoby. Większą wartość ma spontaniczność i osobowość blogera niż znajomość sfery marketingu – zresztą jedno z drugim się wiąże. To w jaki sposób myśli się o swoim blogu, w jaki sposób można zaaranżować jakąś akcję reklamową jest bardzo dużym plusem. Chciałabym zobaczyć takie spontaniczne reklamy, które angażują innych ludzi i nie skupiają się tylko na jednym produkcie ale produkt jest prezentowany w otoczeniu, które tak samo na tym zyskuje. Gdybym dostała propozycję reklamy, to być może bym ją przeniosła ze swojego domu do jakiejś alternatywnej, nie-sieciowej wrocławskiej kawiarni, o której mało kto wie, ale miejsce także by na tym zyskało. Ta kawiarnia napisałaby o tym post na fanpage’u i wszystko byłoby ze sobą połączone. Ciągle oglądam reklamy, które są bardzo sztywne – zdjęcie: papier do pieczenia [danej firmy – przyp. red.] a obok stoi ciasto. Zależy to zresztą od inwencji autora, ale nie powinno się mówić, że blogi kulinarne nie powinny niczego reklamować. Takich akcji nie należy negować. Można się bardziej edukować i patrzeć na to z zupełnie innej perspektywy, co oczywiście jest zależne od osobowości i kreatywności blogera.

Widziałaś kiedyś na blogu kulinarnym jakąś akcję reklamową, która była wykonana w fajny sposób? Akcji, która wyłamywała się poza ramy tego sztywniactwa, jakie agencje reklamowe proponują w zasadzie wszystkim blogerom: postaw mi banner i zrób o mnie wpis – będziemy kwita. Widziałaś coś ciekawego?

M.B.: Przyznam, że osobiście nie widziałam, ale chciałabym bardzo zobaczyć. Ze wszystkich grup reklam, które widzę i uważam, że mogą być one przyjemne to są reklamy angażujące czytelników. Chodzi o reklamy interaktywne, jakiś konkurs, ale jest to oczywiście bardzo popularne – z drugiej jednak strony stoi w opozycji do tych bardzo sztywnych i martwych reklam, gdzie jest produkt i efekt. Mówiąc szczerze nie widziałam ciekawych akcji na blogach kulinarnych. Chciałabym to zobaczyć i być może sama to zrobić.

Przyjęłabyś ofertę reklamową jakiejś firmy? Nie bałabyś się, że – mówiąc pejoratywnie – “zjadą Cię” w kulinarnej blogosferze?

M.B.: Nie bałabym się – brakuje mi szczerej i inspirującej krytyki!

[śmiech] Tak to wygląda! Przynajmniej wpadłoby tam nieco jadu i byłoby ciekawiej.

M.B.: Tak, tak! Jadu a nie tylko słodyczy. [śmiech] Oczywiście żartuję. Jestem zresztą bardzo otwarta na krytykę. Zastanawiałam się zresztą jak to będzie po tym wideo, które Mediafun nagrał ze mną. Jestem ciekawa reklamy i gdyby się okazało, że jest interesująca propozycja, coś, co nie jest sztuczne i jest związane z tym co robię to chętnie bym się tym zajęła i poprowadziła na swój sposób. Jest jedna zasada: tak długo, jak sprawia mi przyjemność pisanie bloga, wszystko jest w porządku. Podobnie z reklamą – to jest naddany projekt i odbieram go w ten sam sposób co pisanie bloga. Jeżeli dobrze się bawię, jest to naturalne i stymuluje mnie do kreatywności oraz wymyślania nowych rzeczy, to jestem jak najbardziej na tak. Powinien to być wyznacznik nie tylko dla blogów kulinarnych, ale i wszystkich innych blogów.

Ostatnie pytanie – nieco nietypowe. Dlaczego w kulinarnej blogosferze nie wolno używać kostki rosołowej? Zasłyszałem to podczas rozmowy na imprezie integracyjnej po pierwszym dniu Blog Forum. Nikt mi w końcu nie wyjaśnił, dlaczego nie można jej używać. Może ty mi wyjaśnisz?

M.B.: Kostka rosołowa jest mitycznym świadectwem jakości kuchennego menedżmentu – z drugiej strony zawiera ona niezbyt zdrowy glutaminian sodu. Kostka rosołowa to kołek w serce – mówiąc oczywiście w przenośni, żartobliwie. Nie zaplanowałaś zapasów bulionu i chcesz użyć gotowca, idąc na łatwiznę… Tak to jest właśnie postrzegane… ale ja oczywiście czasem też używam kostki, nie jestem doskonała [śmiech].

Wielkie dzięki za rozmowę.

M.B.: Ja także dziękuję.