Syndrom Macross Plus

Dzień przed walentynkami, co znamienne, Agnieszka Kubik poruszyła na Gazecie.pl kwestię dość kontrowersyjnego zakazu brytyjskiego rządu. Anglicy wpadli na słuszny w swej idei pomysł, że ludzi nie powinno się okłamywać Photoshopem i w związku z tym, zaczęli cenzurować reklamy z pięknie odmarszczonymi Rachel Weisz oraz Julią Roberts. Problem  w tym, że postanowili przy okazji uszczęśliwić społeczeństwo, które chce być okłamywane. Bo, bądźmy szczerzy, wbrew temu, co twierdzili już starożytni Grecy – sztuka (przynajmniej ta współczesna) to nie mimesis, czyli imitacja, tylko upiększanie i idealizowanie.

Disclaimer: jeżeli szukasz, Czytelniku, tekstu merytorycznego, opartego o statystyki etc. – nie znajdziesz go tutaj. Tutaj omawiam tylko pewne zjawisko, które da się zaobserwować w sieci i w życiu każdego z nas od dłuższego czasu.

Pierwszy z brzegu teoretyk sztuki w tym momencie ruszyłby na mnie z widłami, jednak zastanówmy się chwilę. Po co istnieją, tak naprawdę, celebryci? Co robią? Współtworzą sztukę, jaka by ona nie była. Sprzedają nam marzenia o nowym, lepszym świecie. Dają nam wrażenia estetyczne. Tak było już lata temu, kiedy Bosch próbował przekazywać prawdy uniwersalne, a da Vinci zaprezentował nam “Monę Lisę”. Ta ostatnia była idealizacją kobiety – kiedy Leonardo malował wspomniany obraz, robił to na życzenie klienta. Kupiec miał dostać produkt doskonały, pełen elementów, które wzbogacą jego życie. Niekoniecznie zgodnych z prawdą. Prawda, jak to, nawiasem mówiąc, jest często wspominane, to pojęcie względne. Prawdą w kategorii estetyki jest to, czego potrzebujemy, co jest dla nas mniej lub bardziej wygodne (a “gorzka prawda” to element wywołujący katharsis, oczyszczenie, więc też nam się przysługuje) i podobną rolę spełniają reklamy kremów i innych kosmetyków. Rozszerzając – spełnia to Web 2.0.

Kiedy Zuckerberg projektował Facebooka, z pewnością nie myślał o tym, że będzie to kolejna wersja telefonu, tylko w wersji portalu internetowego. To miało być miejsce, w którym nie tylko nawiążemy kontakty, ale także w którym wykreujemy własną osobowość. Jeżeli zatem miliony ludzi korzystają z miejsca, które służy do okłamywania, to po jakie licho mamy być nagle szczerzy w kwestii produktów, jakimi stali się celebryci reklamujący różne produkty? Po to wykorzystuje się Photoshopa, byśmy mieli złudzenie – byśmy mieli ideały, do których chcemy dążyć. A że przy okazji wspomożemy czyjś budżet? A co w tym złego?

Sarkazm. Jednak jest to prawda: chcemy być okłamywani. Widać to również na przykładzie rozmaitych gwiazdek, które pojawiły się znikąd i zostały wykreowane.

Pamiętacie awanturę wokół Lany del Rey? Stworzona przez social media i pieniądze tatusia laleczka – bo tak ją postrzega duża ilość internautów – wywołała medialną burzę po dwakroć. Najpierw burza wywiązała się wokół jej pochodzenia, a potem informując o tym, że nagrany album – i jedyny – będzie jej ostatnim. Hiszpańskie cojones, czy świetni specjaliści od PR? Pewnie to drugie. Dodatkowo – jej wykonania na żywo jakie były, takie były, jednak ma ona jeden element wspólny ze znienawidzonymi Justinem Bieberem i Rebeccą Black. Wykreowało ich i podobne im gwiazdki – YouTube. Ile było prawdy w tym, czy potrafią oni śpiewać, czy są sobą, wreszcie – jak bardzo się sprzedali dla mainstreamu – nieważne. Chodzi o to, że w danym momencie uosabiali odpowiednie potrzeby konsumenta – ładna muzyka, wpasowanie się w target itd.

Co ich różni od botoksującej się Madonny czy Julii Roberts po cudownym kremie? Tak naprawdę niewiele. Żywotność gwarantuje bowiem nie szczerość (gdzie te czasy, kiedy Marilyn Monroe mogła przyznać się do erotycznych zdjęć i Amerkanie jej to wybaczali?), tylko umiejętne dopasowanie się do potrzeb społeczeństwa. A społeczeństwo kreuje celebrytów z powodu potrzeby uniknięcia szarej rzeczywistości, a nie prawdy.

Co złego jest w tym, że ktoś postanowił zdyskontować tę potrzebę? Tak naprawdę nic – pokazali to już świetnie Shoji Kawamori i Shinichiro Watanabe w Macross Plus tworząc postać Sharon Apple – programu-śpiewaczki, której  piosenki były dopasowane do indywidualnych potrzeb odbiorców. Tę sytuację, która się pojawia dzisiaj, pozwalam sobie właśnie w związku z tym nazywać syndromem Macross Plus – sztuczne regulacje zakazujące korzystania z korekt speców od kreacji występują, tak naprawdę, wbrew pierwotnym potrzebom piękna i estetyki wśród ludzi. Anime może i było archaiczne, jednak koncert Sharon jest pewną lekcją…

http://youtu.be/tWUb04t6_ws

Może zabrzmi to ostro, ale powinniśmy podziękować w tym momencie twórcom nowych technologii. To właśnie rozwój programów graficznych, muzycznych etc. uprościł i zrobił z kultury ‘pulpę’. Niektórzy spróbowali pójść za ciosem i wyznaczyć trendy – części z nich się udało. Popatrzcie choćby na produkty Apple i homogeniczne środowisko wytworzone wokół jego produktów oraz grupę fanów. Jasne? Owszem, ale i gorzkie. A jeśli ktoś się obrazi: popatrzcie na Linuxa, który żyje typowym word-of-mouth. PR i marketing są po to, by przekonać ludzi do konkretnego stylu życia, a nie nakierować na prawdę. Ta nigdy nie była obiektywna.