Kindle 4 okiem tradycjonalisty

Od zawsze lubiłem książki. Ich zapach, ten szelest przerzucanych kartek… Jednak, jak wiadomo, najważniejsza była treść. To ona stanowiła sedno książki, której przecież nie powinno się oceniać po okładce. Owszem, czasem zdarzało mi się przeczytać coś na komputerze, ale – powiedzmy sobie szczerze – czytanie e-booków w Wordzie lub Acrobat Readerze do przyjemności nie należy. Wszystko zmieniło się, gdy po raz pierwszy w moich rękach zagościł czytnik.

Amazon Kindle 4 w wersji Classic, bo o nim mowa, bardzo przypadł mi do gustu. Po pierwsze – bardzo intuicyjna obsługa pozwala na użytkowanie go nie tylko przez maniaków technologicznych. W moim przypadku ponad połowa domowników zaczęła czytać na nim książki. ;) Ponadto bardzo wygodny system przewijania stron, za pomocą umieszczonych na bocznych krawędziach przycisków, pozwala na czytanie dalej, bez względu na to, w której ręce obecnie trzymam czytnik.

Duże wrażenie zrobiła na mnie technologia e-ink, która rzeczywiście zapobiega męczeniu się wzroku i pozwala bardzo wygodnie czytać tekst, jakbyśmy w ręce trzymali kartkę z wydrukiem. Co za tym idzie, zagłębiając się w lekturę m.in. biografii Steve’a Jobsa, mogłem rzeczywiście zapomnieć o całym Bożym świecie, także o konieczności ładowania urządzenia. Tak wydajnego sprzętu jeszcze na oczy nie widziałem. ;)

Co ważne, Kindle pozwala też przystosować wielkość czcionki do naszych upodobań – w przypadku plików PDF można ją dopasować do wielkości ekranu, bądź też wybrać powiększenie o 150, 200 lub 300 procent. Do tego pięć różnych opcji kontrastu oraz cztery opcje położenia tekstu względem ekranu, co sprawia, że wygodnie np. czyta się poziome arkusze tekstu. Mnie osobiście obrócenie ekranu o 90 stopni przydało się podczas czytania pliku PDF ze skanami notatek na studia. Jednak przy powiększeniu skanu do rozmiaru 150% czytanie stało się trochę niewygodne – trzeba było niejako “skakać” po ekranie i powiększać najpierw lewy górny oraz lewy dolny róg, a następnie analogicznie prawą stronę. Zapewne było to spowodowane niedostosowaniem PDFa do czytnika (bądź odwrotnie). ;)

W przypadku ebooków o rozszerzeniu MOBI, Kindle oferuje jeszcze więcej możliwości: 8 rozmiarów czcionki, trzy jej rodzaje (regularna, skondensowana oraz czcionka szeryfowa), trzy opcje wielkości odstępu między linijkami oraz trzy opcje ilości słów w linii (odpowiednio: bardzo mało, mało i domyślnie).

[nggallery id=50]

Kolejnym plusem dla Kindle jest autozapamiętywanie miejsca, w którym skończyłem czytać danego ebooka, dzięki czemu nie musiałem za każdym razem “wertować” w poszukiwaniu danego rozdziału. No, i zawsze jest opcja Go to… pozwalająca przejść do konkretnej strony, okładki czy np. spisu treści.

Wisienką na torcie okazała się wbudowana, oznaczona jako eksperymentalna, przeglądarka internetowa. Podłączyłem się Kindlem do domowej sieci WiFi i muszę przyznać, że choć nieco topornie się strona wczytywała, a jej wyświetlanie ograniczone było tylko do odcieni szarości, to jednak mimo wszystko da się z tej przeglądarki korzystać. :) Może niekoniecznie jako podstawowego, codziennego narzędzia, ale w razie potrzeby nawet Kindle może nam pomóc skontaktować się z e-światem.

Podsumowując – Kindle był pierwszym czytnikiem w moich rękach, więc może niespecjalnie musiał walczyć o pierwsze miejsce w moim rankingu czytników, ;) ale same pochlebne opinie słyszane od znajomych, a także wygoda, z jaką się nim posługiwałem, sprawiają, że ja już wiem, co sobie za jakiś czas sprawię w ramach prezentu. ;)