[April Fools’ Day] Jestem pierwszym Polakiem testującym Google Drive

Niedziela. Dzień dla niektórych święty. Zwykłe, śnieżne, kwietniowe popołudnie. Z pozoru zwykły dźwięk nowej wiadomości email, ale właśnie, tylko z pozoru. Godzina 14:21 – dostałem wiadomość od Google. Wiadomość, którą chciałby dostać każdy bloger technologiczny. Wiadomość, którą chciałby dostać każdy Kowalski. Wiadomość, którą dostałem ja.

Zaproszenie do testów Google Drive

Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy przeczytałem zawartość wiadomości. Czternaście razy sprawdzałem nagłówki, by upewnić się, że to nie fake i… kliknąłem duży, czerwony przycisk znajdujący się na powyższym obrazku. Pojawił się regulamin (w przeciwieństwie do emaila całość wyświetlona była w j. angielskim) oraz przycisk Accept i oczywiście Cancel. Po kliknięciu tego pierwszego pokazał mi się duży komunikat z małą listą (tym razem w j. polskim). Informował on o tym, co z tego co zobaczę mogę udostępnić publicznie, a co nie. Całkiem sprytnie zrobione. Google z góry założyło, że regulaminu i tak prawie nikt nie przeczyta, więc wyróżniło jeden, bardzo ważny jego punkt. Sprytne.

Przeszedłem przez proces zakładania konta. Jako ciekawostkę dodam, że każdy użytkownik może wybrać sobie własny, alfanumeryczny nick. Po wejściu na wybrany_nick.drive.google.com użytkownicy ujrzą listę udostępnionych przez niego plików. Znowu sprytne, choć jeszcze nie działa, bo testy odbywają się na innej domenie.

Co ujrzałem po rejestracji? Otóż znany nam wszystkim interfejs Google Docs. Dosłownie. Zmieniono zakładki po lewej, dodano pasek zapełnienia dysku i… koniec. Z jednej strony to bardzo dobrze, bo użytkownicy nie muszą poznawać od nowa interfejsu, ale z drugiej, jest to takie trochę… no wiecie, pójście po najmniejszej linii oporu. Klient dla Windowsa wygląda niemal identycznie. Niestety, zgodnie z regulaminem, który zaakceptowałem nie mogę go jednak pokazać.

Wygląda jak Google Docs, ale Google Docsem nie jest...

Otworzenie jakiegokolwiek dokumentu/arkusza otwiera go automatycznie w Google Docs. Co ciekawe, przy dokumentach w tym serwisie pojawiła mi się teraz opcja “eksportuj do Google Drive“, która pozwala – jak widać na powyższym screenie – wysłanie pliku na naszą chmurę.

W ustawieniach znalazłem opcję migracji plików z Dropboxa oraz chmury Box. Nie testowałem jeszcze, bo według umieszczonej tam informacji proces migracji trwa od 6 do 48 godzin.
Zabrakło tam możliwości importu ze SkyDrive’a… jak myślicie, dlaczego? (hint: SD – 25GB, GD – 5GB)

Na chwilę obecną nie mogę powiedzieć, co myślę o Google Drive. Nie widzę tu na razie nic przełomowego, bo właściwie nic przełomowego w usługach tego typu już wymyślić się nie da. Na pierwszy rzut oka wszystko wykonane jest jednak profesjonalnie, ale minimalistycznie. Również klient dla Windowsa, która – uwaga – w Windows 8 instaluję się również jako aplikacja Metro UI! Docenią ją więc nie tylko użytkownicy desktopów (bo oczywiście instaluję się też zwykła wersja), jak również tabletów z najnowszym systemem Microsoftu opartych o architekturę ARM, na których – jak wiemy – pulpit Aero będzie niedostępny.
Już wkrótce spodziewajcie się  obszernej recenzji chmury. Ja teraz udaję się bujać w chmurach!

Aktualizacja

Ten artykuł został opublikowany 1 kwietnia. Bardzo lubię Photoshopa. I Firebuga. Wiecie o co chodzi… ;-)

This article was published on April 1. I really like Photoshop. And Firebug. You know what… ;-)