Proszę państwa, Twitter żyje! Od niedawna w dużych polskich miastach odbywają się spotkania użytkowników Twittera, którzy do tej pory znali się li tylko ze swojego monitora urządzenia stacjonarnego bądź też mobilnego. Pierwszy tweetup zorganizował Poznań, lecz zdania co do przebiegu i daty są podzielone, więc trudno ustalić, czy pierwsze było jajko czy też kura – nomen omen co do ptasiej terminologii serwisu.
W stolicy, którą aktualnie jeszcze jest Warszawa, takich spotkań odbyło się już 3, a planowanych jest jeszcze kolejnych wiele, bo częstotliwość ustabilizowała się na co 2 tygodnie. Do cyklicznych spotkań dołączyło też Trójmiasto, Łódź i Kraków. Każdy z tych ośrodków posiada własny (i – co ważne – aktywny!) twitterowy profil i regularnie informuje o kolejnych spotkaniach, a są to @WarsawTweetup, @POZnanTweetup, @3miastoTweetup, @LDZtweetup, @KRKTweetUP i kilka mniejszych, rozwijających się.
Co to w ogóle jest tweetup?
Definicja jest prosta. To spotkanie użytkowników Twittera, a jego nazwa pochodzi od angielskiego słowa meetup, czyli po prostu spotkania.
To jak to się właściwie pisze?
Piszemy Tweetup, choć niekoniecznie wielką literą, więc może być i tweetup. Nie TweetUp, tłitap ani tweet-up. Dlaczego? W języku lęgłydż, od którego ten termin pożyczyliśmy, takie stwory jak rzeczowniki pochodzące od czasowników frazowych powstają od stuleci. Przykładów jest więc masa. Z najbardziej tu kojarzonych, bo spolszczonych lub nie zawsze posiadających rodzime odpowiedniki mamy np. make-up, pop-up, takeaway, stand-up, chillout itp. Pisownia angielska jest w tej kwestii umowna, bo są językoznawcy, którzy zalecają pisownię z dywizem (dywiz to inaczej łącznik, czyli taki jakby minus, który wygląda tak: – ), a są tacy, którzy wolą pisownię łączną. Najczęściej obie formy są prawidłowe. Tweetup to nowy twór, bo wywodzący się z nowego zjawiska, tym bardziej zatem jego zapis nie został jeszcze uwzględniony w żadnym słowniku. Jednakowoż tendencja za oceanem w użyciu jest taka, by zapisywać to jako jedno słowo, czyli bez dywizu i na pewno nie oddzielnie. Stąd też na pewno pisownia przez wielkie U odpada, bo nie kapitalizujemy sobie liter w środku słowa, no chyba że piszemy BlOgAsKa i mamy fiu bździu pod czaszką.
Nadal nic nie rozumiem, można jaśniej?
Ze względu na specyficzny charakter i skład tweetupu, istnieją również definicje alternatywne tego pojęcia:
alt 1. wyjątkowe zagęszczenie geeków na metr kwadratowy, zwane też geekarium, którzy na co dzień większość dnia spędzają na sprawdzaniu, co kto napisał na Twitterze;
alt 2. spotkanie użytkowników Twittera, na którym każdy i tak siedzi z nosem w komórce/laptopie/tablecie i nikt nic nie mówi;
alt 3. jedyna okazja, by na własne oczęta przekonać się, który użytkownik Twittera najmniej przypomina swój avatar;
alt 4. spotkanie użytkowników Twittera, na którym zostają oni podzieleni na 4 kategorie pod względem tego, jak są odbierani w wirtualu (czyli na Twitterze) i w realu (czyli w rzeczywistości – takie coś też jeszcze istnieje, najbardziej za oknem): F-F, F-N, N-F i N-N; gdzie F = fajny, a N = niefajny. Najliczniejsze grupy to ex aequo F-F i F-N, najrzadsza to N-F, a o N-N nic nie wiemy, bo oni zazwyczaj nie przychodzą na tweetupy, więc się nie liczą.
Ale po co mam przyjść?
Przede wszystkim żeby poznać ludzi. Ludzie to takie istoty, które chodzą na dwóch nogach, z otworów gębowych produkują dźwięki, paczą i choć dużo klikają, żyją też poza internetem. Wypada przypomnieć sobie, że ludź to też człowiek i ponieważ jest do większości z nas całkiem podobny, warto trzymać się z nim w kupie.
Kolejny cel to chęć zmierzenia się ze swoim wirtualnym ja. To jednak opcja dla filozofów, a takich na tweetupach jest niewielu, więc pozostawiamy ten cel bez dalszego rozwinięcia. Chętnych do dyskusji zapraszamy do kontaktu przez infolinię.
Poza tym powiedzmy sobie szczerze – każdy chce zobaczyć, jak faktycznie wyglądają te wszystkie laski, które wrzucają na Instagram zdjęcia swoich dekoltów, potraw, lakierów do paznokci i przede wszystkim dekoltów. A że każda okazja do wyrwania jest dobra, wyrywa się i tu. Geek z geekiem zazwyczaj doskonale się dogada, więc szanse na zadzierzgnięcie bliższych znajomości są spore.
Odbywa się tu także plebiscyt na to, kto i w jakim stopniu w ogóle nie przypomina swojego zdjęcia z avatara. Do oceny tych rozbieżności używa się skali 10-stopniowej, która i tak często okazuje się niewystarczająca. Na początku skali, czyli na poziomie 1 tj. “podobny zupełnie do nikogo” jest Michael Jackson z dzieciństwa versus ten u schyłku swych dni, a na końcu, czyli na poziomie 10 “jak w mordę strzelił” mamy Krzysia Ibisza, który niczym Lenin wiecznie młody i żywy.
Oprócz paczenia na innych, tweetup to też okazja do zaprezentowania siebie. Warto pokazać, że i w realu mamy sporo ciekawych rzeczy do powiedzenia, szczególnie, że wreszcie jest szansa wyjść poza 140 znaków. Nie wszyscy z niej korzystają, bo niektórzy uczestnicy podczas całego spotkania używają mniej słów niż Arnold Schwarzennegger w filmie Terminator 2 (a było ich ok. 700, za co otrzymał gażę w wysokości 15 milionów dolarów, czyli po 21 429$ za słowo, a samo “Hasta la vista, baby” kosztowało 85 716$), ale przemówienia w zasadzie nie są obowiązkowe, wystarczy być.
Jak ci się poszczęści, to uda ci się trafić akurat na taki tweetup, na którym jest ktoś, kto ma duży czarny fotoaparat, który wprawdzie nie posiada WiFi ani 3G, ale za to ma więcej funkcji niż tylko przycisk Auto. Przy sprzyjających wiatrach i chęci obu osób po każdej stronie obiektywu, możliwe jest wykonanie zdjęcia, które wpisze się w ramy trwającego projektu #ProfiLove, autorstwa wyżej/niżej podpisanej. Takie zdjęcie (za niewielką opłatą w postaci promocji na cały świat i pierworodnego syna) często awansuje na avatar nie tylko na Twitterze, ale i innych portalach społecznościowych. W projekcie dotychczas udział wzięło już więcej osób niż jest na palcach pełnosprawnej ręki, a zatem warto dołączyć do tego elitarnego grona.
No i wreszcie tweetup to świetna okazja ku temu, by wreszcie udowodnić mamie, że cały ten czas, który spędzamy przed kompem to nie tylko demoty, filmy pornograficzne, strzelanki i kopiowanie prac domowych, ale także kontakt z prawdziwymi ludźmi (patrz: opis powyżej), których to ludzi na zdjęciach możemy jej palcem pokazać i może wreszcie przestanie się czepiać, że nie mamy przyjaciół, a nasz komp zupełnie bezproduktywnie zżera prąd, a ten jak wiemy nigdy tani nie był.
Zasady obowiązujące na tweetupie, czyli dos and don’ts
TAK:
- przyjdź;
- przynieś ze sobą dobry humor;
- przedstaw się wyraźnie i dużymi kolorowymi literami zarówno z imienia, jak i z twitterowego nicka;
- zaprzyjaźnij się z organizatorem, bo to dzięki niemu najłatwiej zdobędziesz nowych obserwujących;
- rozmawiaj z ludźmi, oni nie gryzą, no chyba że poprosisz;
- od czasu do czasu zaglądaj na Twittera i sprawdzaj, czy siedzący obok ciebie gość nie wypisuje o tobie dyrdymałów;
- rób zdjęcia i pozwól innym robić zdjęcia tobie – to jedyne, co niektórym pozostaje po tweetupie, bo pamięć dziwnym trafem szwankuje;
- stosuj zasady netykiety – w realu netykieta to takie trudne słowo zwane sawłarwiwr (savoir vivre piszą co bardziej ortodoksyjni), czyli ogólne zasady jakiejś tam kultury, a zatem staramy się, by nie pluć innym do piwa/soczku, nie żujemy karkówki z otwartą paszczą i nie gapimy się na cycki;
- odwiedzaj inne miasta i tam spotykaj się na tweetupach z tubylcami – tubylec też człowiek i chętnie cię pozna.
NIE:
- nie marudź;
- nie siedź cały czas z nosem w komórce/laptopie/tablecie;
- nie pozostawiaj swojego bagażu, tj. komórki/laptopa/tabletu bez opieki, szczególnie gdy jesteś zalogowany na Twitterze czy Facebooku – grozi niespodziewanym wyjściem z szafy;
- nie próbuj zapamiętać wszystkich imion, bo i tak ci się to nie uda, ale utrwalaj, powtarzaj, nie bój się pytać o imię tej samej osoby po raz trzeci, po szóstym spotkaniu już co nieco ci w zwojach zostanie;
- nie męcz wszystkich pytaniem “Dlaczego mnie obserwujesz?” lub, co gorsza, “Dlaczego mnie nie obserwujesz?”, szczególnie jeśli nie chcesz usłyszeć kilku słów prawdy;
- nie bój się zagajać – w końcu wszyscy przychodzą po to, żeby wreszcie wyjść ze swojej nory i spotkać kogoś ciekawego.
Jedno wiem na pewno – to po prostu trzeba samemu zobaczyć, dlatego wpadaj na tweetup i, jak śpiewał klasyk, przeżyj to sam. Do zobaczenia!