Na przekór blogerskiemu defetyzmowi Google+ wciąż zdobywa popularność. Właśnie prześcignęło w liczbie odwiedzin portal LinkedIn, a na celowniku ma Twittera. Czy po trzynastu miesiącach korzystania z serwisu wiemy już, po co w ogóle jest nam potrzebny?
O serwisie społecznościowym koncernu z Mountain View mówi się na dwa sposoby. Jedni marudzą (głównie blogerzy i opiniotwórcze serwisy), że jest to „miasto duchów”, bądź pustynia, po której hula tylko wiatr i nieliczni nomadzi. Druga narracja mówi o potencjale serwisu i odwołuje się do pojawiających się co jakiś czas danych na temat (rosnącej, choć nie w oszałamiającym tempie) liczby użytkowników, ilości odwiedzin strony i czasu, jaki spędzają na nim użytkownicy. Te szacunki są dziełem głównie zewnętrznych firm i badaczy, bo pracownicy Google sami z siebie wylewni w tej materii nie są.
Dziesięć milionów duchów więcej
Serwis Site Analytics firmy Compete odnotował gwałtowny przyrost liczby użytkowników odwiedzających Google+ w czerwcu br. Co ważne: są to odwiedziny z komputerów stacjonarnych (na Google I/O Conference Vic Gundotra miał stwierdzić, że ruch w Google+ w większej części pochodzi z urządzeń mobilnych, niż z desktopów) i tylko w USA (użytkownicy z tego kraju mają stanowić szacunkowo 30% całej populacji martwego miasta Google+).
Skok jest zauważalny: z 22,3 mln do 31,9 mln UV. Przyrost o niemal 43,1 % imponuje. W tym czasie inne portale społecznościowe albo notowały minimalne wzrosty, albo wręcz spadki. Efekt? Google+ goni Twittera – najpopularniejszy mikroblog na świecie miał w tym samym czasie 42,6 mln odwiedzin.
Naturalne jest więc pytanie: skąd wzrost zainteresowania serwisem społecznościowym z plusem w nazwie? Złośliwi podpowiadają, że po wprowadzeniu Wydarzeń użytkownicy zaczęli hurtowo wyłączać powiadomienia o zaproszeniach. Konferencja i nowości w serwisie na pewno zadziałały mobilizująco, choć niekoniecznie w negatywnym aspekcie. Warto odnotować, że podobny skok miał miejsce na przełomie sierpnia i września ubiegłego roku – wtedy na G+ pojawiły się Gry. I co istotne: nawet jeśli po przyroście liczby odwiedzających następował potem ich spadek, to był on nieznaczny. Z czerwcowych 31,9 mln odwiedzających większa część powinna wrócić w przyszłym miesiącu.
Google+ wyprzedza LinkedIn
Ciekawie kształtuje się sytuacja za plecami Plusa: LinkedIn oraz MySpace straciły na zainteresowaniu internautów. Gdy przeglądałem statystyki Compete, przypomniała mi się infografika, na jaką trafiłem z początku miesiąca. Ilustracja „Wojna płci” przygotowaną przez firmę DigitalFlash NYC prezentowała, jaką część użytkowników poszczególnych serwisów społecznościowych stanowią kobiety, a jaką mężczyźni. Google+ wraz z LinkedIn oraz Reddit znalazł się w grupie tych miejsc, gdzie więcej jest mężczyzn. To też pokrywa się z moimi wrażeniami z obserwowania tej przestrzeni.
Google+ zapewne wciąż będzie gonić czołówkę, choć nie zanosi się, by prędko miał dorównać największym graczom. Twitter jest co prawda w zasięgu, ale Facebook jeszcze długo nie. Pytanie tylko: czy Google+ faktycznie potrzebuje się ścigać?
Zestawienia popularności serwisów społecznościowych w czerwcu 2012 (sporządzone przez Mortena Myrstada):
Na co nam ten cały +?
Po roku od debiutu warto też spytać przekornie: czy G+ jest tak naprawdę nam potrzebny? Serwis miał spajać szereg rozproszonych dotąd usług: od Wyszukiwarki, Kalendarza po Czytnika czy POI. Minęło trzynaście miesięcy i układanka powoli nabiera sensu oraz zaczyna coraz sprawniej działać. Dzięki dodatkom w postaci Spotkań, Wydarzeń czy uzupełnieniu portfolio o Dysk, Google dało nam platformę, której przeznaczenie znacznie wykracza poza dzieleniem się „jak w prawdziwym życiu” (choć po masowym udostępnieniu Google Glass to hasło może zyskać na aktualności). Na wszelkiej maści biograficzne drobiazgi wciąż mam (mamy?) Facebooka i raczej z niego nie zrezygnuję (nie zrezygnujecie, prawda?).
Za to Google+ coraz bardziej jawi mi się w kategoriach bardzo funkcjonalnego i coraz lepszego narzędzia pracy. Centrum dowodzenia i spinacza wszystkich usług, z których możemy korzystać przy projektach albo podczas pracy w grupie. Co najważniejsze: za darmo (jeśli nie liczyć tego, że dzielimy się swoimi danymi z Google). Dlatego coraz mniej oczekuję, że będę ze znajomymi umawiał się tu na wspólne wyjście na piwo, ale, że w oddzielnym kręgu przedyskutujemy plany wydawnicze – to już się dzieje.
Paradoksalnie przez ten rok utwierdziłem się w przekonaniu, że Google+ nie musi być kolejnym serwisem społecznościowym na siłę. To jedna z jego cech, ale dla mnie wcale nie najważniejsza. Bardziej istotny wydaje się aspekt “spinania” poszczególnych narzędzi przez jeden terminal. W sieci jest co prawda wiele rozwiązań o podobnych (a może i lepszych) parametrach, dających przestrzeń do pracy grupowej. Ale żadne z nich nie ma tej mocy, jaką daje połączenie wszechstronności kilkunastu usług. To jest ten prawdziwy plus.
A w jaki sposób Wy wykorzystujecie Google+? Bardziej do kontaktów prywatnych, czy też raczej do współpracy?