Jakkolwiek teza i idea wpisu jest słuszna, to jednak egzekucja pozostawia sporo do życzenia. Przynajmniej w kontekście bloga-serwisu, w którym poziom prezentowanej treści i zachowań wydaje się być dość mocno dyskusyjny od dłuższego czasu.
Oczywiście, co bardziej uważni czytelnicy mogą mi zarzucić stronniczość, biorąc pod uwagę fakt, iż byłem jednym członkiem grona redakcyjnego Spider’s Web przez – bagatela – pół roku. Wieczność prawie w internecie, a w blogosferze – jak się okazuje – ułamek sekundy. Jednak utnę tutaj wszelkie dyskusje – wpis ten nie jest powodowany moimi prywatnymi sympatiami czy też antypatiami względem tego, czy innego twórcy. Powoduje nim tylko potrzeba wyprostowania zapytania o niektóre sprawy, o które zahaczyła w swoim tekście Ewa. A jest o co, bo w myśl zasady, że niech ci bez grzechu pierwsi rzucą kamieniem, powoduje, że, paradoksalnie, sprawa domaga się tak wyjaśnienia – i to niekoniecznie z mojej strony.
Przede wszystkim dyskusyjne moim zdaniem jest powoływanie się w całym wpisie na problem Grażyny Żarko, która, co należy po raz n-ty podkreślić, była jedynie prowokacją. Wbrew pozorom okazała się ona być raptem wydmuszką medialną, która, tak naprawdę, do niczego konstruktywnego nie prowadziła. Bo na pewno nie można uznać za konstruktywne pseudosamokrytykę i analizę zachowań internautów w wykonaniu twórców hoaxa, ani tym bardziej dyskusji w branży e-PR/e-marketingu, która, tak po prawdzie, nie wniosła nic nowego do tematu. Sam odżegnałem się od tej dyskusji i, mimo że temat był bardzo na czasie i niepisanie o nim zdawało się być strzałem w stopę, jasno postawiłem wraz z kolegami i koleżankami z IT Techa sprawę: nie będziemy o niej pisać, nawet w Errorze, który od początku do końca miał być zawsze krótkim komentarzem do całego tygodnia.
Spider’s Web, na ile mi wiadomo, nigdy nie był zapleczowym projektem jakiejś agencji, ani tym bardziej PR-owca – ilu by do niego nie pisało. Jeżeli jest inaczej i Spider’s Web ma być tylko medialną prowokacją, która za zadanie ma wzburzyć dyskusję na temat wolności słowa i jakości wypowiedzi w polskiej sieci – to brawo, udało się to i to nie raz, nie dwa. Nie chcę jednak wierzyć, że Przemek Pająk – przy całym szacunku do niego i wkładu w kreowanie polskiej blogosfery – kilka lat temu zaplanował przejście na nowy model serwisu tylko po to, by uzmysłowić Polakom ich warcholstwo intelektualne. Trzeba by naprawdę sporej bezczelności (o co Przemka nie podejrzewam) i umiejętności (tu bym nie odmówił), by utrzymywać przez tak długi czas złudzenie tego, że Spider’s Web jest czymś innym niż ma być.
Powoływanie się zatem na Grażynę Żarko jest nawet zatem – w moim odczuciu – nie tyle błędem, co rażącym nadużyciem i próbą tworzenia jakiejś nieudolnej wersji mesjanizmu w wersji 2.0, czy też raczej 1.5 – bo nie jest to moim zdaniem ani społeczność jeszcze, ani już nie jest to zwykła strona. Nikt tutaj nikogo nie zbawia, a już na pewno nie można się bawić w wydziwianie na temat misji, która wyraźnie gdzieś się zatraciła na rzecz stawiania co najmniej kilkunastu wpisów dziennie. Jakość może iść w parze z ilością, ale w sytuacji, gdy zaplecze składa się z co najmniej kilkunastu-kilkudziesięciu osób. Jak w Mashable, czy The Verge.
Zgadzam się z podstawową tezą, którą prezentuje Ewa:
Jeżeli się nie zgadzam i nie potrafię składnie powiedzieć, dlaczego, to nie komentuję i do widzenia.
Nie zmienia to jednak faktu, że metody walki z tymi, którzy w przekonaniu redakcji trollują bloga, są co najmniej dyskusyjne.
Jeszcze na marginesie – uprzedzam od razu: liczba trolli nie jest wyznacznikiem sukcesu. Jest tylko wyznacznikiem popularności, a to tak dwa różne pojęcia, że wystarczy zestawić ze sobą Newsweek oraz Politykę, żeby jasno stwierdzić, że coś jest nie tak. Polityka sprzedaje się w mniejszej ilości egzemplarzy, ale wystarczy spojrzeć na opinie ekspertów, by jasno stwierdzić, kto wygrywa. Zdecydowanie nie Newsweek ze swoimi coraz bardziej szokującymi tematami i okładkami. Ktoś może stwierdzić, że zestawienie jest absurdalne, bo z Newsweekiem jeśli już coś polaryzuje, to jest to raczej Wprost niż Polityka, ale zestawianie ze sobą dwóch prawie identycznych tygodników opinii (mających na różnych etapach rozwoju tego samego naczelnego) mija się z celem.
Redakcji Spider’s Web i jego naczelnemu zarzucono nawet w komentarzach tabloidyzację treści – i coś jest na rzeczy. Jeżeli ktoś decyduje się w imię zwiększenia poczytności na dawanie tytułów rodem z Faktu, czy też Pudelka (którego zresztą technologiczną odmianą jest nazywany omawiany blog), to trudno oczekiwać, że poziom dyskusji pozostanie ten sam. Dodanie do tego wpisów nieraz merytorycznie różnych, tylko bardziej eskaluje sytuację. Zapraszanie zaś z otwartymi rękami trolli i hejterów w sytuacji, gdy od początku się miało etykietkę fanbojów Apple’a to działanie, o którego efekt można mieć pretensje tylko do siebie samego. Podobnie jest z zapraszaniem do siebie różnych współpracowników – nie będę tutaj rzucał nazwiskami, ale naprawdę należy się zastanowić, czy warto kontynuować współpracę z ludźmi, których teksty są nie ulegają poprawie, a autor bardzo rzadko nawiązuje dyskusję – nawet z autorami konstruktywnej krytyki, której załoga Spider’s Web tak się domaga – i zachowuje się arogancko. Blog to miejsce do wyrażania swojej opinii, ale również do prowadzenia dyskusji – przynajmniej wtedy, gdy ktoś decyduje się na umożliwienie czytelnikom komentowania wpisów. To zaś, jak są oni traktowani, to zupełnie odrębna kwestia.
Z mojego blisko dziesięcioletniego doświadczenia w administrowaniu różnych serwisów jasno wynika, że trolle i hejterzy zasługują na jedno, konkretne traktowanie. Nikt nigdy jednak nie mówił, że w internecie nie działa zasada (niby chrześcijańska, ale uniwersalna) przeciwstawiania sprawiedliwości miłosierdzia i vice-versa. Zresztą, jako administrator i moderator na różnych forach zawsze najpierw rozmawiałem prywatnie z danym trollem, a potem dopiero wręczałem banany. Nie muszę chyba dodawać, że system ostrzeżeń również był wartościowy, a na argumenty, że nie ma nikt czasu czytać wszystkich komentarzy i się użerać – proszę państwa, na ś.p. PoProstuMuza miałem w szczytowym okresie po kilkaset postów dziennie i, wierzcie mi, dało się. Po prostu trzeba było dbać o swoje poletko – nie wybiórczo. Postawienie niedawne Blog Forum Spider’s Web w tym świetle jest inicjatywą tyleż szczytną, co pełną hipokryzji. Jest to bowiem przyzwolenie na prezentację swojej opinii, ale obwarowane dwoma rzeczami: musi się zgadzać z ogólną misją bloga (co jest sensowne), a administruje nim… cóż, podejrzewam, że również Przemek Pająk, przez co wolność słowa brzmi podejrzanie.
Wracając jednak do traktowania trolli: dziwi mnie sytuacja, w której ktoś dostaje bana z komentarzem „wiesz, za co”. Dziwi, bo ta osoba nie ma najmniejszego pojęcia, a wręczający bana nawet nie raczy wytłumaczyć. Brakuje argumentów? Czasem warto napisać: „wkurzasz mnie” – każde wytłumaczenie jest lepsze niż żadne. Przy jednoczesnym tolerowaniu innych trolli wygląda to co najmniej absurdalnie.
Jakub Kralka napisał kiedyś, że blogerzy to pogańscy bogowie internetu – nie wiem, czy miał świadomość, że wytykaniem autokratycznego podejścia godzi również we własnego pracodawcę. Niemniej, napisał to i zamierzam przypomnieć, że może i są pogańscy bogowie w internecie, ale wśród pogan byli i Cernunnos – dziki i nieprzewidywalny, była Hestia, której trudno było cokolwiek zarzucić, i był wreszcie Czernobog, który się nie patyczkował z nikim. Którym blogerom przynależą konkretne miejsca w tym panteonie? Trudno stwierdzić, ale widać wyraźnie, że obok modelu politeistycznego ukształtował się również równoległy model – dworu Króla Słońce, w którym panuje modelowe jednowładztwo. Problem się pojawia, gdy ktoś ośmieli się powiedzieć, że król jest nagi. Wtedy, już rodem z Rewolucji Francuskiej, czy innej Alicji w Krainie Czarów – głowy lecą równo. Alternatywą jest udawanie, że problem nie istnieje. Chowanie głowy w piasek, niczym struś, nie jest jednak rozwiązaniem. Zresztą, po pewnej publikacji na Kwejku, zastanawiałbym się, która opcja jest gorsza dla wizerunku – ten struś, czy zamordyzm.
Jeżeli ktoś zakłada bloga, który aspiruje do miana serwisu (albo nim już jest – nie mnie to rozsądzać), to przede wszystkim powinien nauczyć się pokory – pokory jednak tutaj nie widzę, a jedynie rosnącą arogancję i frustrację. Człowiek, który nie ma do siebie w ogóle dystansu, nie powinien być – moim zdaniem – twarzą czegokolwiek. Zwłaszcza w sytuacji, w której okazuje się, że jego najbardziej znanymi reakcjami są wręczane wręcz kiściami banany. Dziwi mnie, że Antyweb, który realizuje identyczny model – czyli redaktor naczelny płacący za wpisy swoim blogerom – nie spotyka się z tak wielkim problemem, a przynajmniej na Grzegorza Marczaka nie toczy się tyle piany i żółci. Może dlatego, że tam faktycznie redakcja słucha swoich czytelników?
W tym momencie nie jest dziwne, że taka osoba i jej działania ulegają ostracyzmowi w niektórych sferach. Dziwi natomiast zacietrzewienie niczym u dziecka w piaskownicy, które musi koniecznie powygrażać łopatką i… dissować to, czym się kiedyś chlubiło.
W tym momencie najśmiejszniejszy jest argument Ewy, która mówi, że
(…) owi aspirujący i chcący stać się popularnymi blogerzy często na tym hejterzeniu tracą. Zamiast zająć się tym, czym powinni – czyli blogowaniem, staraniem stania się lepszym niż konkurencja, systematycznością i “robieniem tego lepiej i pokazaniem, jak się powinno” tracą swoją energię i zapał, dosłownie spalają się na hejceniu konkurentów. Szkoda na to czasu, lepiej zająć się czymś innym lub nawet napisaniem rzeczowej, sensownej polemiki.
Ewo – to nie jest tak. Jak widzisz, mamy tu polemikę. Są jednak rzeczy, popełniane przez wielu, które nadają się tylko i wyłącznie do np. naszego Errora, czy też na inne łamy niekoniecznie w 100% poważne. Z jednej prostej przyczyny – nie będziemy dyskutować o rzeczach w momencie, kiedy się nas ignoruje i udaje się, że nie istniejemy. Co więcej – nie chodzi o hejcenie dla hejcenia, jak mówisz. Ostrze satyry (mniej lub bardziej udanej) jest czasem krótsze i równie trafne, co polemika. Ja jednak nigdy nie widziałem skłonności do dialogu ze strony niektórych zainteresowanych. Bo czy można dialogiem nazwać rzeczy takie jak „wiesz, za co”, koniec kropka i brak kontaktu nawet prywatnie, by wyjaśnić sprawę?
Tu jednak muszę się zgodzić – są sytuacje, kiedy nie warto maczać się w bagnie. Są sytuacje, w których należy banować i w których należy być odpornym, ignorować niektóre komentarze. Z drugiej strony – wasze zainteresowanie dyskusją obecnie jest tak wybiórcze, że bardziej otwarte na propozycje jest już chyba Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, które za specjalnie do dialogu (ani trzymania się na jednym, równym poziomie) skłonne nie jest. Mam wręcz wrażenie, że niektórzy z redaktorów nie odróżniają konstruktywnej krytyki od typowego dissowania – to jednak jest już ich problem, nie czytelników. Niektórym nie chce się przekopywać przez formę – cóż, takie zagłębianie się to zadanie dla osób zajmujących się fachowo symetryczną komunikacją dwustronną, a nie dla każdego – przynajmniej taki jest mój wniosek z tego.
Spider’s Web jest jednym z największych liderów w polskiej blogosferze – tego nie da się ukryć. Nie można też odmówić Przemkowi umiejętności odnalezienia się w niektórych warunkach i tworzenia nowych rzeczy, bycia pierwszym w niektórych przedsięwzięciach i informacjach, gdy przychodzi co do czego. Z drugiej strony – robienie sobie choinki reklamowej z serwisu, ładującej się dłużej niż trwa instalacja Windowsa 98 (co, moim zdaniem, utrudnia dostęp do informacji, a na pewno frustruje) i przyzwolenie na takie zachowania, jakich jesteśmy świadkami w ostatnich miesiącach, każe wyraźnie się zastanowić, czym był pierwotny wpis o hejtowaniu w necie. Wypływem frustracji? Krzykiem na pustyni? Czy też może pieśnią łabędzia, który umiera, bo nie radzi sobie z atakami na siebie? Zastanawia mnie oportunizm twórców Spider’s Web – może jest to metoda na przetrwanie, jednak każda tyrania (a z takim ustrojem, czy raczej rozstrojem, mamy tu do czynienia obecnie) kiedyś się kończy.
Ludzie przychodzą i odchodzą, a już dziś opinie są w większości jednoznaczne: poziom i merytoryka tekstów lecą na łeb, na szyję. Nie wiem, nie wnikam. Na pewno zaś nie jest to wina poszerzenia spektrum zainteresowań (do którego, śmiem twierdzić, przyczyniłem się sam), ale do tego, jak się pisze, o czym i jak się potem rozmawia. Jeżeli ignorowanie wypowiedzi kogokolwiek, bądź banowanie i wyzywanie od trolli jest sposobem na przetrwanie – to dziwić może tylko jedno: określanie samego siebie do niedawna mianem trolla i naśmiewanie się z internetowego establishmentu. Co to za imperium, którego szlachta robi sobie co chce i raz jest tubą propagandową cesarza, a innym razem pluje mu w brodę? Nie wiem, ale to z pewnością jest kolos na glinianych nogach. Dziwne jest to tym bardziej, że imperium nie jest rozległe – Spider’s Web do tej pory nie doczekał się własnego kanału na twitterze, natomiast interakcja na Facebooku czy Google+ z czytelnikami nie porywa. Poletko nieduże, a i tak…
Piszę to z przykrością, bo jakkolwiek talentu do różnych rzeczy nikomu z twórców Spider’s Web nie mogę odmówić, to jednak szczytem wszystkiego wydaje mi się mieć pretensje do ludzi o to, do czego się samemu doprowadziło. Stawką nie jest zbawienie kogokolwiek, więc nie ma co się ścigać, tylko trzeba zadbać o jakość – z której niegdyś Spider’s Web słynęło, którą się chlubiło, i która mnie przyciągnęła.
Skoro jednak już postanowiliście wszyscy zadbać o “poziom” we własnym zakresie w taki sposób, a nie inny, i kontrolować cały proces komunikacji z ludźmi – to proszę, odpowiedzcie mi tylko na jedno pytanie: who watches the watchmen? Jeżeli wy jesteście bytami absolutnymi na swoim blogu, to po co w ogóle poruszacie tematy hejterów, skoro i tak nie zmieniacie nic mimo krytyki niektórych działań? Sami tego chcieliście.
Zdjęcie: Warner Bros