Jak sugeruje już tytuł wpisu, możemy zauważyć pewną e-socjalizację naszego społeczeństwa, i to nie po raz pierwszy. Na co dzień nie jesteśmy społeczeństwem jakoś szczególnie obywatelskim. Raczej obojętnie przechodzimy wobec większości ustaw, które mniej lub bardziej udolnie próbują przeforsować nasi politycy. Nie obchodzi nas, kto jak głosuje, jak często go nie ma (a raczej jak często jest) na posiedzeniach Sejmu czy Senatu. Generalnie mamy w nosie akcje społeczne – owszem, cieszymy się, że ktoś je organizuje, ładnie potrafimy przyklasnąć, gdy ktoś nas o nie pyta, rzucimy coś typu “są okej, oby było ich więcej”. Ale na tym nasz entuzjazm się kończy – nie kiwniemy sami palcem, żeby coś zdziałać, rzadko kiedy zatrzymamy się na ulicy i wesprzemy głosem, gdy ktoś zbiera podpisy w jakiejkolwiek słusznej sprawie. Tacy to już jesteśmy – my Polacy*. Ale do czasu…
Ostatnie wydarzenia wyraźnie zaprzeczyły tym słowom. Oto pojawia się sprawa, która łączy wszystkich. ACTA. I oto nagle nawet politycy z niezbyt zaprzyjaźnionych partii zaczynają mówić jednym głosem, bycie Polakiem okazuje się byciem internautą, bierzemy sprawy w swoje ręce/usta/mikrofony/tablety/smartfony/telefony** i zaczynamy działać: bierzemy na siebie odpowiedzialność za losy ojczyzny, debatujemy żarliwie z kolegami z pracy oraz z przyjaciółmi (poważnie, dawno tak ambitnych rozmów nie widziałem!), wymieniamy się wręcz NA ŻYWO informacjami, udostępniamy sobie nawzajem wszelakie treści na poruszający nas temat, Facebook zaczyna kipieć od nieustannie zakładanych fanpage’y i eventów, Wujek Google nie nadąża z indeksowaniem nowych rekordów na dany temat, każdy nagle staje się e-redaktorem, nierzadko rzetelniejszym od tych, których znamy z Gazety Wyborczej, Faktu czy TVN24.
Tak, jak 2 lata temu wszyscy stali się ekspertami ds. lotnictwa (a niektórym zostało to do dziś), szczerze mówiąc – obawiałem się, że nagle wszyscy zaczną uważać się za znawców umowy ACTA, jakby sami ją pisali lub opiniowali już dawno (!). Tymczasem udało nam się (w moim przekonaniu) wykształcić na tyle rozwinięte e-społeczeństwo, które potrafiło filtrować pojawiające się treści. Ludzie zauważyli, że treści na Kwejku utrzymane są w konwencji istnienia UFO, oddzielili plewy od ziarna i zaczęli polecać sobie nawzajem linki do wpisów i nagrań, które w rzetelny i prosty sposób przedstawiały problem. Ponadto zadziwiająca część społeczeństwa zdecydowała się poświęcić swój czas i przeczytać treść umowy oraz – co istotne – streścić ją dla tych, którzy są bardziej leniwi lub nie rozumieją w pełni specyficznego języka dokumentów prawnych.
Potrafimy się sami z siebie zorganizować i zacząć działać. Jedni z nas wychodzą na ulice by zaprotestować (nawet, jeśli nie do końca pojmują, czy i jakim zagrożeniem jest ACTA), inni po prostu chcą wyrazić swoje zdanie (choćby brzmiało: Komorowski matole, skąd będziesz ściągać pornole?). Pozostali przeczesują internet, by znaleźć m.in. listę organizacji, z którymi “konsultowano społecznie”. Nie potrzeba nam lidera – bo kogo w tym wypadku za niego uznać?
Wspaniałe, że potrafimy mówić jednym językiem, myśleć w jednym kierunku i działać zgodnie, mimo tak wielu różnic, które nas dzielą. Szkoda tylko, że najczęściej potrzeba do tego czyjejś śmierci, dużej katastrofy lub czyhającego za rogiem zagrożenia.
* tak, wiem, stwierdzicie, że hiperbolizuję. Pytanie – jak bardzo ;)
** niewłaściwe skreślić, choć – jak wiemy – każdy sposób jest dobry