Czy ktoś z Was pamięta jeszcze o dawnym hegemonie, MySpace? Popularny kilka dobrych lat temu serwis społecznościowy od dłuższego czasu traci użytkowników w tempie ekstremalnym. W 2005 roku MySpace został zakupiony przez Ruperta Murdocha za – bagatela – 580 milionów dolarów. Teraz jest warty ponad dziesięć razy mniej. Jeśli Facebook będzie rozwijał się pod takim kątem, jak dotychczas, niechybnie podzieli los swojego prekursora.
Przeładowanie zbędnymi bajerami
Spójrzcie, jak Facebook zmieniał się na przestrzeni lat. Z czystego, schludnego i nieco niedorobionego portalu dla geeków przeistoczył się w ogromną machinę, zarabiającą miliardy dolarów. Nie ma nic niezwykłego w tym, że serwis się rozwija. Problem w tym, że Facebook robi to w sposób bardzo niechlujny i chaotyczny.
Kiedy ogłoszono, że stare profile zostaną zastąpione Timeline’m wiele osób było temu przeciwnych. Tak naprawdę wprowadzenie nowych profili to preludium do kompletnego “rozpierdzielu” facebookowego. Wygląd nowych galerii może i jest już do przyjęcia, ale został wprowadzony tylko dlatego, że poprzednie galerie były ociężałe i sprawiały wiele problemów (no i NK/G już takie miały). Nie czuć na Facebooku świeżości, trudno odetchnąć, zewsząd otaczają nas reklamy, ankiety, zaczepki, wydarzenia, grupy, listy, fanpage, a do tego jeszcze ten spam w streamie. Nic więc dziwnego, że wiele osób przenosi się na Google+, gdzie wszystko zostało dobrze przemyślane i jest tam po prostu czysto.
Timeline jest brudny, choć użyteczny (żeby nie było – mnie się podoba). Facebook stał się jednak powolny, działa beznadziejnie na słabszym sprzęcie, a aplikacja mobilna dla Androida kuleje, oj kuleje. Timeline to – jak wspomniałem wyżej – początek, bo jeszcze więcej bałaganu robią frictionless sharing i facebook actions.
Kwestie prywatności, frictionless sharing, facebook actions i OpenGraph
Bez-tarciowe udostępnianie i nowe akcje, to coś, z czym przyszło nam się zmierzyć na przełomie grudnia i stycznia. Frictionless sharing jest mocno związane z ideą OpenGraphu i akcjami. Jeśli tylko na to zezwolimy, czynności wykonywane na niektórych stronach automatycznie ukazują się na naszej ścianie (i w naszym Timeline). Zostają tam dopóki, dopóty ich stamtąd nie usuniemy i nie wyłączymy odpowiednich opcji.
Czy chcesz, aby ktoś wiedział, że czytujesz Pudelka albo interesuje Cię romans dwóch gejów z Florydy na WSJ? Facebook chce wiedzieć o Tobie wszystko: co czytasz, gdzie jadasz, jak gotujesz, jaki jesteś w łóżku i z kim zdradzasz żonę. To niezwykle cenne informacje dla reklamodawców (no może poza ostatnią…), które pozwalają na szczelne wypełnianie zielonymi, sejfów w Palo Alto.
Nikogo nie obchodzi, że Facebook jest przeładowany informacjami, że zewsząd otaczają nas ankiety, boksy sponsorowane i masa niepotrzebnych rzeczy. Ticker okazał się ciekawym dodatkiem, który eliminuje problem Edge Ranku jednak zajmuje sporo miejsca i nie wszystkim się przydaje. Bogu dzięki, że można go od niedawna schować. Zostaje nam jednak masa innych, nieprzydatnych opcji. Warto, by Zuckerberg i świta rozważyli możliwość ukrywania pewnych obszarów interfejsu. Póki co, pomaga w tym na przykład Facebook Purity.
Wróg czai się tuż za rogiem
Czystym, młodszym kuzynem Facebooka jest Google Plus, w kierunku którego coraz chętniej spoglądają internauci. Jest szybki, przemyślany i nie odstrasza topornym interfejsem oraz dodatkami/opcjami z kosmosu. Problem w tym, że serwis ten nie może osiągnąć masy krytycznej, niezbędnej do wystrzelenia słupków na wykresach w górę. Zasłyszałem zresztą dzisiaj, że Google Plus powolutku umiera i przycicha. Moim zdaniem GPlus utrzyma się przez jakiś czas w letargu, sennie przetrzyma pewien okres, Facebook czymś nas wkurzy i nagle o portalu z Mountain View wszyscy sobie przypomną. Wspomnicie moje słowa. :)
Spójrzcie na łańcuch polskiego użytkowania, dotyczący SM. O ile dobrze sobie przypominam, wyglądać będzie to mniej więcej tak: Epuls -> Grono/MySpace -> NK -> Facebook -> Google+ (w przyszłości). Jestem niemalże pewien, że ten łańcuch ukształtuje się w ten sposób. Google+ oferuje niezwykle dobrą i zgraną integrację pomiędzy swoimi usługami. Dla osób, które korzystają z kilku/kilkunastu narzędzi od Brina i Page’a, ten portal jest niejako spoiwem, łączącym wszystkie te usługi na poziomie społecznościowym. Taki jest zresztą zamysł Google; ja tego nie wymyśliłem (niestety:)).
Brak szacunku dla użytkowników
Facebook sprawia mi niemałe problemy z pracy. Zmiany w funkcjonowaniu poszczególnych elementów serwisu powodują, że w biurze nazywamy go “ciągłą wersją beta” (jak się zdenerwujemy, to używamy innych określeń – nie będę ich tutaj przytaczał :)). I jest w tym wiele racji. Trudno prowadzić działania w tym portalu, gdy wciąż zmieniają się wizje Zuckerberga. Przykładu nie trzeba długo szukać w pamięci. Wstawianie zdjęć z identycznymi podpisami do galerii skutkowało niegdyś wstawieniem tego podpisu nad wyświetloną na wallu galerią. Ten trick już nie działa, galeria pozostaje bez podpisu i jest taka… trochę niema.
Ciągłe prace nad portalem skutkują także znikającymi postami (które po czasie wracają z inną ilością kliknięć w “lubię to”), znikającymi komentarzami i ulatniającymi się jak kamfora lajkami. Coraz to nowsze opcje, takie jak Timeline dla marek, który zostanie obwieszczony pod koniec miesiąca, zagracają tylko Facebooka. Mam wrażenie, że zarząd nie przejmuje się użytkownikami, nie szanuje ich i jest wpatrzony w swoje ślepe wizje.
Z MySpace’m było tak samo. Rupert Murdoch powiedział kiedyś: “Spieprzyliśmy wszystko, co można było spieprzyć”. Moim zdaniem Facebook podzieli los podupadającego na zdrowiu kuzyna. No chyba, że ktoś tam w zarządzie się ocknie i powie: “Panowie, hola… hola. Naładowaliśmy tutaj pierdół, mamy problemy z kwestiami prywatności, a użytkownicy zorientowali się, że wiemy o nich więcej niż ich rodziny. Może czas przystopować i ich wysłuchać?”