W teorii wygląda to tak: przeglądarka wysyła specjalny nagłówek HTTP (DNT) odwiedzanej stronie internetowej, która przetwarza go i przekazuje do systemu reklam. W efekcie użytkownik widzi niespersonalizowaną reklamę i nie są zbierane żadne dane na jego temat.
Za pomysłem postania Do Not Track opowiedziała się nawet amerykańska agencja rządowa – Federalna Komisja Handlu (FTC). Nacisk ze strony tej organizacji może się przyczynić do tego, iż niedługo DNT będzie standardem we wszystkich przeglądarkach.
Moim zdaniem wdrożenie takiego radykalnego systemu będzie trudne. W czasach gdy jesteśmy uzależnieni od usług Google, prywatność przestała istnieć. Jedna wielka korporacja zbiera dane na temat tego co większość użytkowników robi w sieci (odwiedzane strony, szukane frazy), które wykorzystuje chociażby do późniejszego dopasowywania reklam pod konkretnych internautów. To biznes, na którym Google zarabia dużo pieniędzy, więc wątpliwe żeby ot tak zrezygnowali z części swojego zysku.
Chociaż z drugiej strony mniej zaawansowani użytkownicy komputera (zdecydowana większość) prawdopodobnie nawet nie będą mieli pojęcia o istnieniu takiej funkcjonalności w przeglądarce. To tak samo jak z AdBlockiem – nadal używa go nieduża część internautów. Może w tym wypadku Google będzie siedział cicho, aby nie robić sobie złego PR’u? To byłoby rozsądne wyjście z sytuacji w zamian za niewielką część swojego zysku – przecież reklamy nadal będą się wyświetlać osobom z włączonym DNT w przeglądarce.