Cenzura w szkolnych pracowniach – potrzeba czy paranoja?

Jeśli uczęszczacie lub uczęszczaliście do szkoły, w której internet w pracowniach szkolnych nie był cenzurowany – macie powód do radości. Większość z moich znajomych zapytanych o to, czy ich szkoła cenzuruje zasoby internetu, potwierdziła ten proceder. Większość szkół używa narzędzi blokujących strony, na których znajdzie nieodpowiednie frazy. Pragnę poruszyć ten temat i podyskutować z Wami – czytelnikami.

Poranne zajęcia w pracowni to dla niektórych katorga. Pomińmy fakt, że często nauczyciel nie potrafi zainteresować uczniów swoją lekcją (o ile oczywiście ją zrobi, bo często zdarza się tak, że przez 3 godziny nie robi się nic). Najlepszym wyjściem jest często przesiadywanie na YouTube w poszukiwaniu głupich filmów bądź czytanie newsów, które figurują na liście “oznaczonych gwiazdką” w czytniku RSS. Wielu uczniów odrabia w pracowniach lekcje, których z jakichś powodów nie udało im się odrobić w domu. W ruch idzie wyszukiwarka – dziecko Brina i Page’a. Niestety odrabianie pracy domowej może okazać się nieco trudniejsze niż zazwyczaj. Na przeszkodzie staje nam program cenzurujący potocznie zwany “cenzorem”.

Próba przejścia na jakąkolwiek stronę zawierającą niedozwoloną frazę zostaje skutecznie zakończona komunikatem informującym o tym, że witryna zawiera treści nieodpowiednie. Jeden z programów, który nie dopuszcza uczniów do niecenzuralnych zasobów nosi nazwę DansGuardian. W jaki sposób działa to narzędzie? Poprosiłem mojego kolegę o wyjaśnienie.

DansGuardian opiera się na kilku metodach blokowania treści. Jedna z nich zakłada blokowanie dostępu stron po nazwach domen. Druga z nich jest bardziej zaawansowana i opiera się na punktacji poszczególnych słów. Jeśli punktacja łączna zgromadzonych na stronie internetowej wulgaryzmów osiągnie dany próg, to dostęp do treści zostaje zablokowany. Za słowa związane na przykład z biologią punkty są odejmowane. We frazie “rak piersi” słowo “rak” otrzyma -50 punktów, zaś słowo “piersi” +5. Punktacje za poszczególne frazy, próg punktacyjny jak i słowa może zmieniać i ustalać administrator narzędzia. Co ciekawe dopasowanie słów kluczowych normalizuje dokument zwany CIPA. Więcej na temat działania programu.

Problem z programami tego typu polega na tym, że moim zdaniem nie działają one dobrze w każdej sytuacji. W trakcie poszukiwań utworu na YouTube mogę otrzymać komunikat z informacją o blokadzie. Punktacja  jest bowiem ustalana przez administratora i może się w niektórych warunkach nie sprawdzić. Wystarczy, że dwa z widocznych na stronie komentarzy zawierać będą wulgarne zwroty (choćby była to piosenka Arki Noego) – piosenki nie posłuchamy. Administratorzy, jak i osoby odpowiedzialne za rozwój programów cenzurujących powinny zmienić nieco nastawienie. Komentarze są widoczne poniżej “linii zanurzenia”. Ktoś może powiedzieć “No dobrze, ale przecież można scrollować”. Nie zaprzeczam – pragnę tylko zwrócić uwagę na fakt, że nierzadko wulgaryzmy znajdują się gdzieś w gąszczu komentarzy na dole strony.

Wielokrotnie miałem problem z odczytaniem newsów dostarczonych mi z kanałów RSS.  Zapamiętywałem wtedy godzinę, w której sprawdzałem kanały. Po powrocie do domu okazywało się, że w którymś z nagłówków widniało słowo “porno”. Dla programu cenzurującego nie liczył się jednak fakt, że tytuł mógł brzmieć “Jak uchować dzieci przed stronami pornograficznymi?”.  Drugi z problemów pojawiających się przy okazji przeglądania RSS-ów dotyczy adresu url. Moment przed załadowaniem usługi “Google Reader” adres przybiera dziwną formę, w której dominują ciągi wygenerowanych liter i cyfr. Kilkukrotnie miałem problem z dotarciem do newsów przez to, że gdzieś w ciągu pojawiało się słowo “sex”.

Czy cenzor jest potrzebny? Dlaczego blokowane są strony, które nie są groźne i na odwrót – dlaczego nie są blokowane niektóre z groźnych witryn? Facebook, NK, BLIP – te strony dostarczają narzędzi komunikacyjnych. Nie zablokowano ich, choć na Facebooku natkniemy się na pedofili, zaś na BLIP-ie możemy bez problemów podziwiać kobiece piersi na tagu #pokacycki (nie wspominając już o #porno). Nikt niestety nie bierze tego pod uwagę.

Doskonale rozumiem sensowność stosowania systemu w szkołach podstawowych, gdzie dzieci są często nieświadome zagrożeń, które czyhają na nie w internecie. Nie bądźmy jednak paranoikami. Nauczyciel powinien pilnować swoich podopiecznych. Na marginesie – co jest strasznego w tym, że 12-latek obejrzy nagą panią na zdjęciu? Przecież może wrócić do domu i włączyć sobie “pornola”, zresztą o seksie (jaki by on nie był) uczymy się w 4 klasie.

Systemy filtrujące treść korzystają także z listy zaufanych słów i stron internetowych. Moim zdaniem niektóre z witryn, na których mogą pojawiać się wulgaryzmy (na przykład samosia.pl) powinny zostać do takiej listy dodane. Moderatorzy forów kasują przecież posty, które łamią regulamin, zaś większość regulaminów zabrania używania wulgaryzmów.

Inną kwestią jest pewnego rodzaju ograniczanie swobody i dostępu do treści osobom pełnoletnim. Niestety jedynie administrator systemu może go czasowo wyłączyć – nie ma więc możliwości poproszenia nauczyciela o pozwolenie na dostęp do zabronionych treści. Ponadto należy pamiętać, że nie tylko my – osoby pełnoletnie – używamy sprzętu. Na kolejnej lekcji używać go może klasa składająca się z szesnastolatków. Cenzurowanie ma wtedy sens.

Pragnąłbym nadmienić, że internet w szkole służy do celów edukacyjnych. Niestety w wielu pracowniach panuje atmosfera rodem z kafejki internetowej. Nie można więc stwierdzić, że cenzor rzadko się włącza, ponieważ uczniowie pilnie się uczą i nie buszują po internecie. Buszują nawet pod czujnym okiem nauczyciela – uwierzcie mi.

Cenzor to przydatne – a w świetle prawa – potrzebne narzędzie. Jego piętą achillesową jest brak odpowiedniej bazy stron zakazanych oraz aktualizowanej listy stron odpowiednich dla młodzieży. Administratorzy mogą także źle dobrać wartości punktacyjne za poszczególne słowa. Pamiętacie motyw z niektórych bajek, gdzie bohater zakrywał dłońmi dziury w murze? Gdy zatkał jedną pojawiała się następna. W końcu nie miał wolnych rąk ani nóg. Cenzurowanie internetu przypomina właśnie takie łatanie muru, przez który wycieka woda zwana treścią. Niektóre z nieodpowiednich treści i tak przedostaną się w ręce internauty. Zadajmy więc sobie pytanie: czy nadgorliwe blokowanie treści jest potrzebne? Moim zdaniem i tak, i nie. Jestem ciekaw Waszej opinii na ten temat.