Tumblr zamiast G+, FB, Twittera

Co robimy, gdy chcemy tworzyć wokół siebie społeczność obserwujących? Zakładamy publiczny profil na FB czy też tworzymy treści publiczne na Google+. Dlaczego?

Powszechność dostępu

Zarówno G+ jak i FB przez swoją powszechność (oczywiście Google ma znacznie mniejszą, ale dynamicznie się rozwija) znacznie ułatwiają nawiązywanie interakcji z czytelnikami naszych stron i blogów. Użytkownik nie musi się rejestrować w nowym systemie ani nawet logować, gdyż jest duże prawdopodobieństwo, że jest już zalogowany, bo przed chwilą przeglądał swojego walla.

Zagrożenia?

Są jednak idące za tym zagrożenia. Tracimy kontrolę nad tym jak będzie wyglądał nasz kanał. Zarówno Google jak i Facebook wprowadza zmiany, a my nie mamy na nie wpływu i nie możemy powiedzieć nie. W sytuacji, gdy przeznaczmy jakieś środki na promocję danego kanału, może się okazać, że zostajemy z niczym.

Farmy fanów

Czy jednak trzeba iść w ilość, a nie jakość? Powszechne kanały, jak G+ czy FB dają nam potencjalnie o wiele szersze grono obserwujących, bo użytkownik kliknie obserwuj skoro może to łatwo zrobić, ale czy to się przekłada na efektywność docierania do tych użytkowników? FB sam od jakiegoś czasu zastanawia się nad tym, czy tworzenie farm fanów (opis zjawiska polegającego na zbieraniu jak największej ilości fanów na stronie FB, w jak najkrótszym czasie) powinno być jakoś ograniczane. Już teraz oprócz ilości fanów, obok profilu, mamy jasno wyliczane ile z tych fanów w ogóle aktywnie się udziela i tak z profili o kilku tysiącach obserwujących robi się nagle tylko kilkaset osób.

Czy te osoby byłyby aktywne, gdyby to wymagało od nich dodatkowych wysiłku, aby wejść w interakcję z naszymi treściami, i aby zacząć nas obserwować? Myślę, że zdecydowanie tak.

Twórz dla nielicznych, a wiernych czytelników

Jeśli dojdziemy do takiego wniosku, to okaże się, że możemy stworzyć dowolny kanał socialmediowy, przez który będziemy dzielić się dodatkową treścią, a ci stali użytkownicy, którzy aktywnie uczestniczą w tym kanale, nadal będą to robić, niezależnie od progu skomplikowania koniecznych kroków, aby tego dokonać – oczywiście w rozsądnych granicach.

Mamy już teraz prosty wybór, możemy albo stworzyć sami mikroblog (obecne profile na FB i G+ są niczym innym, jak takimi właśnie mikroblogami), np. na samodzielnej instalacji WordPressa, albo skorzystać z Tumblr’a, który od paru dni jest w pełni po polsku. Ponieważ i w tym, i w tym przypadku możemy stosować własne nazwy domen, mamy pewność, że profil nigdy nam nie przepadnie. Nawet jak jakimś zbiegiem okoliczności Tumblr upadnie, nadal trud włożony w promocję nie pójdzie na marne, bo nazwę zawsze zachowamy.

Jak?

Pozostaje kwestia tego, jak możemy tworzyć tę społeczność, aby umożliwić dodawanie nas do obserwujących/znajomych/śledzonych/kręgów czy jakkolwiek to nazwiemy. Tumblr umożliwia transport informacji o wpisach na Twittera czy FB, więc konta tam mogą nam służyć jako te, dzięki którym użytkownik będzie otrzymywał informację o nowych aktywnościach, czyli FB/Twitter czy Google+ z nośnika informacji samych w sobie staje się jedynie nośnikiem informacji o aktualizacjach głównego źródła.

Tumblr to też pewna pewność w kierunku rozwoju. Nie będziemy zaskakiwani nagle innym sposobem prezentowanej treści, nasze profile nie będą obrandowywane jakimiś reklamami, mamy pełną swobodę w kreowaniu treści i wyglądu.

Przy czym nie traktujmy tego jako typowego bloga. To jak dane narzędzie wykorzystamy zależy wyłącznie od nas, i jak twierdzę, możemy je wykorzystać w tym celu, w jakim powstały strony na FB, publiczne profile na FB czy konta na G+.

Podsumowanie

Ja swoją aktywność na publicznych profilach, jak tych na G+ i na Fb czy Twitter ograniczam do minimum, jako właśnie transportery informacji o nowych aktywnościach na Tumblr (a z drugiej strony jako punkt obserwacyjny, bo inni przecież nadal publikują głównie tam)  i przechodzę na tworzenie treści jedynie na blog.fiedoruk.pl jako mój “publiczny profil”. Z jednej strony nie uda mi się pewnie pozyskać aż takiego grona blisko 2500 obserwujących, ale z drugiej wolę mieć “jedynie” 100, jednak aktywnych.

Nie będzie to zadanie proste. Krótkie informacje do tej symbolicznej granicy długości wpisu na Twitterze, można o wiele efektywniej i szybciej wprowadzać w tych “molochach”, jednak i z tym Tumblr chce skutecznie walczyć, oferując mobilne aplikacje na smartfony czy wprowadzając publikację przez email. Jestem ciekaw czy uda mi się skutecznie odstawić popularne media na rzecz mojego “własnego” jeśli można to tak nazwać. :)