Dlaczego nie lubię Windows Phone, nie cierpię iOS i mam dosyć Androida

Wiele wody upłynęło w Amazonce od czasu, gdy miałem iPhone’a. Był to jeszcze leciwy 3G, który nie zachwycał ani designem, ani wydajnością. Od pozbycia się go stałem się zapalonym fanem Androida, odrzucając myśl o tym, że może on mieć jakieś powaźniejsze wady. Do dzisiaj.

Przez kilka miesięcy na moim Samungu Galaxy S siedziała alpha Cyanogen Moda 9, którą na bieżąco aktualizowałem. Działała bardzo stabilnie, choć trzeba przyznać, że bardzo dbałem o to, by jej nie zaśmiecić. Dzisiaj, siedząc przed laptopem i pisząc aktualizację do mojego osttniego artykułu (sic!) zauwaźyłem, że leżący nieopodal, telefon nagle się zrestartował. Zdziwiło mnie to lekko, jednak zbytnio się tym nie przejąłem i wróciłem do pisania. Gdy juź skończyłem, chwyciłem smartfona, by wykonać połączenie. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy ujrzałem ten sam ekran, co kilka minut wcześniej – logo Samsunga, Galaxy S oraz CyanogenModa. Wyjąłem więc baterię i spróbowałem go uruchomić – niestety, ciągle wpadał w bootloop. Nie mogłem również wejść do trybu recovery. Nie pozostawało mi nic innego, jak wgranie oryginalnego oprogramowania Samsunga, zrootowanie go i ponowna instalacja ICSa.

Nie muszę wspominać, że już w tym momencie byłem bardzo zdenerwowany. Wszystkie dane aplikacji usunęły się, a mnie – teoretycznie – czekała ponowna konfiguracja systemu i aplikacji. Po pewnych trudnościach (konieczność wykorzystania linuksowego Heimdalla zamiast ODINa, który na Windows 8 nie wykrywał telefonu) zrootowałem telefon i wgrałem ClockwordMod Recovery. Paczka systemu ciągle znajdowała się na wewnętrznej karcie SD, więc od razu przystąpiłem do instalacji CyanogenModa. Niby nic, przecież robiłem to dziesiątki razy. Wipe, instalacja, instalacja GAppsów. Niestety, nie tak szybko. Po instalacji systemu, podczas standardowego restartu telefon… znów wpadł w bootloop. I znów nie dało się wejść do recovery. I znów musiałem flashować stockowy ROM. I znów musiałem go rootować. Tym razem przelała się jednak szala goryczy i postanowiłem poszukać innego firmware opartego o Androida 4.0.

MIUIv4, MyICS, ICSSGS, i kilka innych – przetestowałem je wszystkie. Jeszcze trzy razy podczas instalacji SGS wpadł w bootloop, raz musiałem wgrywać stocka, bo nie działało recovery. W końcu zostałem przy MyICS. Na chwilę obecną najbardziej dopracowanym ROMem dla Galaxy S opartym na Lodowej Kanapce. Wszystko wyglądało okej. Fakt, byłem już bardzo mocno podkurzony, ale przebrnąłem przez konfigurację systemu. Zalogowałem się na koncie Google, poczekałem na aktualizację Marketu do Sklepu Google i cierpliwie wyczekiwałem, aż – tak, jak zawsze – zainstalowane wcześniej aplikacje pobiorą się automatycznie na telefon. 10 minut, 20 minut, kilka restartów – ciągle nic. Zrozumiałem więc, że nic z tego nie będzie i czerwony ze złości udałem się w desktopowej przeglądarce na stronę Sklepu Play, by ręcznie wysłać na telefon ponad 100 aplikacji. Przez pierwsze 20 sprawdzałem na ekranie SGSa, czy na pewno rozpoczyna się pobieranie – rozpoczynało. Potem odłożyłem go na bok (nie wyłączając ekranu, żeby WiFi nie ześwirowało) i kontynuowałem instalację aplikacji. Gdy już skończyłem, ja, niepalący, udałem się na papierosa, by odreagować negatywne emocje, których przysporzył mi Android.

Po 15 minutach ja, hejter piwa, wróciłem z zimnym Lechem w dłoni przed biurko i spojrzałem na ekran smartfona. Jak myślicie, co ujrzałem? Bootloop, zgadliście.
(W tym momencie przestaję opisywać emocje, jakie towarzyszyły mi podczas kolejnych wykonywanych czynności, ponieważ w innym wypadku artykuł ten nie zostałby przepuszczony do publikacji)
Recovery, całkowity wipe i jedziemy od nowa. Instalacja MyICS, konfiguracja systemu, oczekiwanie z nadzieją na automatyczne nadejście zainstalowanych wcześniej aplikacji (nadzieja matką głupich…) i instalacja wszystkich aplikacji z poziomu przeglądarki. Znów.

Kilkanaście minut później skończyłem wysyłanie aplikacji i wyszedłem na kolejnego papierosa.

Wracam. Paczę. Co widzę? Zainstalowane: 20
Większość aplikacji, które zainstalowałem z przeglądarki nie dotarła do telefonu. Nie chciały się też zainstalować po kilku restartach. W ostatnim geście rozpaczy zacząłem przepisywać do wyszukiwarki mobilnego Playa nazwy kolejnych aplikacji z ekranu laptopa i instalować je bezpośrednio na urządzeniu. Zajęło mi to ponad półtorej godziny.

Czy ktoś jeszcze uważa, że coś tu jest nie tak? Z pewnością. I na nic nie zdadzą się tu argumenty typu “gdybyś nie cudował z tymi custom ROMami, to byś nie spierdzielił” – owszem, bawiłem się oprogramowaniami, jednak nie jest to nic, do czego Android nie jest stworzony. Wszak nie bez powodu Google udostępnia jego kod. Większość tworzonych przez społeczność ROMów (jak np. wspomniany wcześniej CyanogenMod, od którego wszystko się zaczęło) ma oficjalne błogosławieństwo “Wielkiego Wuja G.”.

Mówiłem kiedyś, że lubię Androida? Zapomnijcie o tym.
Mówiłem kiedyś, że to najlepsza platforma mobilna? To prawda. Nie jest dobry, ale jest najmniejszym złem. Dlaczego więc pozostali konkurenci są gorsi?

Z iOS (jeszcze w wersji 4.2.x o ile mnie pamięć nie myli) korzystałem przez kilka miesięcy. Tyle, ile miałem iPhone’a. Nie przepadałem za tym systemem, głownie z powodu powolnego działania. Z perspektywy czasu wiem, że nie była to wina systemu, tylko wiekowego już modelu urządzenia oraz dziesiątek działających w tle aplikacji z Cydii, które skutecznie utrudniały mi pracę. Bardzo denerwował mnie również limit kilku tysięcy znaków w jednym polu tekstowym, przez który nie mogłem z poziomu iPhone’a ani wprowadzać jakichkolwiek zmian w kodzie swoich stron, ani pisać dłuższych artykułów, jak np. ten, który powstaje na Sony Tablecie P. Nie mam pojęcia, czy ograniczenie to występuje również w iOS 5 na iPhone 4/4S. Byłbym wdzięczny, gdyby ktoś z Was doinformował mnie w komentarzu do artykułu.
Ale wracając do tematu: brak możliwości dzielenia się plikami przez Bluetooth, brak “pamięci USB”, która pozwalałaby korzystać z telefonu jak z pendrive’a, brak możliwości uploadu plików na strony WWW, brak Flasha, brak możliwości dodania swoich MP3-ek do odtwarzacza bez pomocy iTunes – to wszystko bardzo zniechęca do tego systemu. Dla pani Basi nie są to duże wady, ale dla programisty, geeka i osoby nietolerującej kompromisów – czyli mnie – są one na tyle dużą przeszkodą, że praktycznie wykreślają tę platformę jako kandydata do zostania moją główną, używaną na co dzień.

Podobnie ma się sytuacja z Windows Phone. Fakt, że Nokię Lumię 800 miałem okazję testować tylko przez kilka dni, jednak zdążyłem sobie przez ten czas wyrobić o nim opinię. WP jest wprost rewelacyjny dla programistów. Żaden inny mobilny system nie pozwala tworzyć aplikacji w tak przyjemnych językach jak C++, C#, czy Visual Basic.NET, w tak dopracowanym środowisku jak Visual Studio. Poza tym programiści tacy jak ja, którzy nie zajmują się tworzeniem layoutów znajdują w Windows Phone świetną okazję do stworzenia dobrej aplikacji, która nie zostanie odrzucona przez potencjalnych użytkowników przez brzydki, nieprofesjonalny design.
Z drugiej strony, patrząc na WP z perspektywy uzytkownika, sytuacja już nie jest taka ciekawa. Po pierwsze chodzi o wygląd systemu. Metro UI jest ładne, to fakt. Być może nawet ładniejsze od iOSa. Na dłuższą metę jest jednak męczące i nie takie atrakcyjne, jak mogłoby się wydawać. Na powierzchni ekranu zajmowanej przez jeden kafelek Metro Android mógłby zmieścić czasami nawet 4 zwykłe ikony.
Po drugie, tak samo jak w przypadku iOSa, chodzi o “zamkniętość”. O ile w systemie Apple’a użytkownik może wykonać jailbreaka i ominąć chociaż część ograniczeń, to w Windows Phone nie ma na to żadnej szansy. Jedyne, co można zrobić, to odblokować telefon, by mógł instalować aplikacje spoza Marketplace. I to na dodatek nie za darmo, bo jest to… oficjalna metoda zatwierdzona przez Microsoft. Więcej o moich wrażeniach z, bądź co bądź, krótkiego kontaktu z WP napisałem jakiś czas temu na swoim blogu. Wkrótce otrzymam do testów Samsunga Omnię W. Być może on będzie w stanie przekonać mnie do tego systemu.

Co teraz?

Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Android, iOS, Windows Phone – na tych systemach bardzo się zawiodłem. Oczywiście, jest jeszcze Symbian, który i tak już dogasa, Bada, na którą nie ma zbyt wielu aplikacji, MeeGo, którego twórcy ubili jeszcze przed premierą i są oczywiście ficzerfony, na których nie byłbym w stanie zrobić niczego, co robię na – nawet najgorszym – smartfonie.

Być może marudzę, ale ja potrzebuję niezawodnego, funkcjonalnego i otwartego smartfona, który spełni wszystkie moje wymagania. Niestety, nie istnieje (jeszcze?) system, który spełniłby chociaż część z nich. Mam nadzieję, że znajdzie się grupa zapaleńców, którzy ,myśląc podobnie jak ja, i dysponując odpowiednimi środkami, stworzą system, który zdetronizuje iOS i Androida. One, to rule them all..
Ale, jak już napisałem wcześniej, nadzieja matką głupich