Twitter blokowiskiem stoi

Unfollow na Twitterze możemy uzyskać z różnych powodów. Nie powinniśmy się przez to gniewać, ani też wypominać tego innym użytkownikom. Nikt nie może nikogo zmusić do śledzenia swoich wpisów. Bywają jednak odwrotne sytuacje, gdy zależy nam na wyeliminowaniu kogoś z listy swoich followersów. Kiedy sięgamy po opcję blokowania użytkowników i czy zawsze robimy to słusznie i zgodnie z netykietą?

Funkcjonowanie bloku

Na początek kilka słów o tym, jak działa funkcja blokowania użytkowników na Twitterze. Moim zdaniem, niestety, nie jest tak skuteczna, jak np. na Facebooku. W momencie, gdy zablokujemy daną osobę:

  • Nie będzie ona dalej naszym followersem. My także nie będziemy już więcej śledzić tweetów tej osoby.
  • Zablokowana zostanie też możliwość przesyłania prywatnych wiadomości.
  • Dana osoba nie będzie mogła retweetować Twoich wpisów, ani dodać ich do ulubionych.
  • Od niedawna też po wejściu na Twój profil nie zobaczy Twojej aktywności, co niestety jest bardzo łatwe do obejścia…

Teoretycznie są to podstawowe elementy bloku. Wymieniam je jednak tylko dlatego, aby zwrócić uwagę na kilka głównych niedociągnięć:

  • Osoba zablokowana wciąż może wspominać o Tobie w swoich tweetach. Różnica jest tylko taka, że Ty nie dostaniesz o tym nawet powiadomienia.
  • Wbrew pozorom Twoje tweety wciąż będą dla tej osoby widoczne. Wystarczy wylogować się lub, prościej, wpisać Twój nick do wyszukiwarki w prawym górnym rogu, zaznaczyć opcję “All” i proszę bardzo – wszystko podane na tacy.

Tak więc w zależności od tego, za co i kogo zablokowaliśmy, nie zawsze jesteśmy w stanie uchronić się przed szkodliwą działalnością danego użytkownika.

Kogo blokujemy?

To, czego nigdy nie będę poddawać dyskusji – blokowanie botów i spamerów. Nawet nie ma się nad czym zastanawiać. Jeżeli choć raz dostałeś z danego konta wiadomość brzmiącą mniej więcej tak: „Hej, ktoś pisze w internecie o Tobie bardzo złe rzeczy. Sprawdź [skrócony link]” zdecydowanie masz prawo w tym momencie automatycznie daną osobę zablokować.

Bez dłuższego oczekiwania na rozwój wydarzeń powinniśmy zablokować także każdego, kto swoim zachowaniem zasłuży na miano stalkera (wątpię, aby było sporo osób nie znających jeszcze tego pojęcia. Tym szczęściarzom podrzucam krótką definicję). Każda osoba, która, nawet mimo naszej prośby/wyraźnego okazania niezadowolenia, wciąż próbuje z nami nawiązać kontakt (najczęściej przy tym obrażając i znieważając naszą osobę) zasługuje na blok. Co więcej, w niektórych przypadkach powinniśmy też użytkownika zgłosić administratorom TT za złamanie regulaminu.

O ile blokowanie botów, spamerów i stalkerów uważam za słuszne i bezdyskusyjne, o tyle chciałabym zwrócić uwagę na najczęstsze korzystania z tej funkcji – ewidentną próbę najprostszej ucieczki przed krytyką, trudnymi pytaniami i dyskusją idącą w niewygodnym dla nas kierunku.

Blok jako argument siły?

W Polsce powoli do korzystania z Twittera przyzwyczajają się dziennikarze, publicyści, artyści i osoby pełniące funkcje publiczne. Nie każdy jednak potrafi się odnaleźć w świecie, gdzie czytelnik/wyborca/fan próbuje wejść z nami w interakcje na bieżąco, komentując zachowanie, które śledzi też w gazetach i TV. Warto byłoby przypomnieć niektórym, że to, w jaki sposób traktują innych twitterowiczów, może mocno wpłynąć na ich wizerunek. Pamiętać powinni także o tym, iż, jako osoby publiczne, ponoszą odpowiedzialność za swoje wypowiedzi także na Twitterze (znamy oczywiście wiele przypadków wymigiwania się argumentami „Ktoś się pode mnie podszywa” lub „Ktoś inny wszedł na moje konto”).

Cały ten tekst napisałam tylko przez wczorajszą sytuację pomiędzy użytkownikiem @DoctorRaulDuke a dziennikarką Agnieszką Gozdyrą. Nie wnikając już nawet w to, kto w danej sytuacji miał rację, moje dalsze słowa odnoszą się do wszystkich użytkowników Twittera: Nie używajmy blokowania osób jako argumentu siły kończącego dyskusję. 

Twitter jest wspaniałym narzędziem do szybkiego dzielenia się informacjami, prowadzenia ekspresywnych dyskusji i wyrażania swojego zdania. Możliwość skonfrontowania swoich opinii z przeciwnikami często pozwala nam poznać także racje z drugiej strony. Jak jednak zareagować w momencie, gdy ktoś publicznie udowodni nam, że to my się mylimy? Co zrobić, gdy zadane nam zostaną niewygodne pytania? Jak przeciwdziałać w sytuacji, gdy dyskusja z jakąś osobą wkracza na niebezpieczny dla nas grunt? Najczęstsze rozwiązanie to, niestety, zablokowanie danego użytkownika.

Na Twitterze coraz częściej widzę żale użytkowników, którzy wspominają o kolejnych blokach, często od znanych publicznie osób. Gdyby to blokowanie ograniczało się do wyeliminowania trollów, nie miałabym nic przeciwko. Jednak przeważnie jest to próba zamknięcia ust osobie, która wyraża przeciwną opinię, krytykuje nasze zdanie, niewygodnie komentuje nasze postępowanie.

Jak powinniśmy zachować się w trudnym momencie? Moja odpowiedź wyda się Wam prosta, ale, obserwując twitterowiczów, mam wrażenie, że wiele osób o tym zapomniało. Używajcie argumentów. Argument za argument. Przy 140 znakach i tak nie wymienicie wszystkich za jednym zamachem. Nie macie argumentów? Rzeczywiście jesteście w błędzie? Przyznajcie się do tego. Nie boli tak bardzo, jak może się nam wydawać, a dzięki temu tylko zasłużymy na miano osoby, z którą dyskutować warto ze względu na reprezentowaną sobą kulturę. Nikt nie wymaga od nas, abyśmy zawsze byli nieomylnym guru. Przyznanie się do błędu nie wpłynie na nasz wizerunek tak negatywnie, jak kilku niezadowolonych użytkowników głośno wyrażających swoje rozczarowanie naszym blokiem.

Przykład Zbigniewa Hołdysa jest znany chyba każdemu użytkownikowi Twittera. Banowanie w jego wykonaniu odbija się takim echem, że zasłużył na własne memy. Żarty typu: „Związkowcy zawstydzili Hołdysa i zablokowali sejm.” lub „Przybyłem, zobaczyłem, zablokowałem – Z. Hołdys” są już codziennością. Niewielu, próbujących wdać się w dyskusję z muzykiem, nie zasłużyło na zatkanie buzi przy pomocy bloku. Swego czasu na Twitterze funkcjonowało konto o nazwie „Zablokowali przez Hołdysa”, które zbierało osoby zbanowane przez wyrażanie niewygodnej opinii.

Błędy zdarzają się też najlepszym. Kolejnymi przykładami tego są: Eryk „Ban” Mistewicz – twórca definicji marketingu narracyjnego (opartego głównie, o ironio, na jego doświadczeniach z Twitterem) oraz Radosław Sikorski – Minister Spraw Zagranicznych. Lista osób sięgających nagminnie po blok jest długa. Nie zapominajmy jeszcze o Łukaszu Warzesze, czy, zwłaszcza od dzisiaj, także Agnieszce Gozdyrze.

Pamiętajmy o tym, że Twitter daje nam narzędzie zablokowania użytkownika tylko dla szczególnych przypadków. Co prawda, w tych szczególnych korzystanie z niego często jest niewystarczające i nieprzydatne, ale nadużywanie go przy normalnych dyskusjach, jest wyraźnym brakiem kultury i umiejętności zachowania się w trudnych sytuacjach. Nie popełniajmy błędów naszych „celebrytów” i nauczmy się prowadzić dyskusje na poziomie.