Parrot AR.Drone – recenzja

Akcesoriów do iPhone’a na rynku nie brakuje. Mamy różnego rodzaju etui, pokrowce, skórki, folie, słuchawki, stacje dokujące, głośniki, dodatkowe obiektywy. Niektórzy do tego worka wrzucają nawet samochody! Ale jest jeden gadżet, który wyróżnia się na tle pozostałych. Jest to Parrot AR.Drone, czyli quadrikopter sterowany iPhonem.

Po raz pierwszy zobaczyliśmy go podczas Targów Elektroniki Użytkowej CES w Las Vegas w 2010 roku. Pamiętam, że od razu mi się spodobała taka idea, dlatego kiedy dostałem możliwość przetestowania Drone’a od razu z niej skorzystałem. Pamiętam również zaskoczenie, które zawitało na mojej twarzy, gdy zobaczyłem, jak wielką paczkę przyniósł kurier. Gdy tylko zamknąłem za nim drzwi, zabrałem się za rozpakowywanie. W niepozornie wyglądającym kartonie znalazłem szkielet helikoptera, osłonę wirników, ładowarkę, kilka instrukcji i… to tyle. No ale czego więcej można by potrzebować?

Najpierw, oczywiście, wziąłem do ręki Drone’a. Jest, co zrozumiałe, bardzo lekki, może sprawiać wrażenie „tandetnego”, no ale w końcu on musi latać w powietrzu. W jego wnętrzu znajduje się mózg operacji: komputer oparty na systemie Linux, który działa dzięki procesorowi ARM9 o taktowaniu 468 MHz oraz ma 128 MB pamięci RAM. Gadżet samodzielnie tworzy sieć Wi-Fi do której można połączyć aż jedno urządzenie (sterujące). Podłączyłem wyjmowaną baterię do ładowania i zabrałem się za wypełnianie mojego telefonu programami do sterowania urządzeniem. Jak się później okazało wystarczył tylko Free Flight, reszta była przeznaczona dla posiadaczy dwóch Drone’ów bądź lepszych pilotów.

Bateria naładowana, poskładałem wszystko „do kupy”, odsunąłem się i włączam. Wirniki zaczęły obracać się coraz szybciej i szybciej, aż w końcu wystartował! Wszystkie papiery, które leżały w promieniu 1,5 metra zostały zdmuchnięte. Drone podleciał na wysokość około metra i… zatrzymał się. Zawisnął w jednym miejscu i czekał na dalsze komendy. Coś pięknego. Jednak jako, że rzecz działa się w mieszkaniu, to następną komendą było wylądowanie. „Jutro polatamy na dworze”. Po tych słowach wzleciał i lądowałem jeszcze kilka razy, wyczerpując do końca całą baterię o pojemności 1000 mAh. Zajęło mi to jakieś 15 minut, a pełne ładowanie trwa 3 godziny.

 Jak obiecałem, następnego dnia z rana wsiadłem do pociągu, aby znaleźć lepsze miejsce do latania helikopterem. Tutaj ciekawostka: wielkie pudło z gadżetem bez problemu mieści się na półeczkach w pojazdach PKP. Dojechałem na miejsce, poskładałem helikopter i zacząłem nim latać. W prawo, lewo, do góry, na dół, po skosach. To było świetne! Jednak największy potencjał widzę w Augmented Reality – na telefonie widzimy to, co widzi Drone dzięki czemu możemy grać w gry z prawdziwymi przeciwnikami. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie dwie kamery na pokładzie helikoptera.

Czy warto więc kupić kosztującego około 1000 zł AR.Drone’a? Moim zdaniem nie. Dużo lepszym wyborem będą dwa Drone’y. Naprawdę. Pamiętajcie też, że w ciągu najbliższych dni do sprzedaży wejdzie druga generacja quadrikoptera, posiadająca m. in. kamery HD 720p.

Dziękuję firmie Horn Distribution za udostępnienie quadrikoptera do testu.