Google Android 4.1 Jelly Bean – recenzja IT Tech Bloga

Być może nie zauważyliście, ale wczoraj na konferencji Google I/O zaprezentowano nową wersję Androida – 4.1 Jelly Bean. W połowie lipca będzie on dostępny jako aktualizacja OTA dla wszystkich Galaxy Nexusów yakju (tych, które mają czyste oprogramowanie, prosto od Google, a nie Samsunga), a wczoraj został udostępniony obecnym na konferencji deweloperom razem z nowymi telefonami, Nexusami 7 i Nexusami Q. Grr… Tak czy inaczej, kilka godzin po wydarzeniu ROM był już w Sieci. Za kolejnych kilka godzin przystosowany był już do wszystkich, także tych kupionych poza Google Play, Galaxy Nexusów. Po całym dniu użytkowania oprogramowania jestem w stanie podzielić się z wami moimi spostrzeżeniami, przemyśleniami i kilkoma epitetami. Jeśli się nie mylę, to robię to nawet jako #pierwszyPolak!

Jelly Bean w głównej mierze wprowadza usprawnienia systemu i kilka naprawdę ciekawych funkcji. Na wczorajszym keynote nie podano oszałamiających liczb (jak podczas premiery nowego iOS, gdy wprowadzono ponad 600 zmian, a jedną z największych było usunięcie ikony kłódki ze statusbara przy zablokowanym ekranie), lecz skoncentrowano się na najważniejszych aspektach nowego Androida. Nie będę opisywał, co dokładnie zaprezentowano na I/O, a po prostu przejdę do właściwej recenzji.

Pierwszą nowością, jaką ujrzymy podczas włączania Androida Jelly Bean, jest animacja startowa. Bardzo skromma, można nawet powiedzieć, że ascetyczna, ale prezentująca się naprawdę dobrze i świetnie wpasowująca się w interfejs Androida ICS i JB. Jest to po prostu litera “X” z logo Nexusa, wokół której pulsuje – w niewielkim stopniu – kolorowa poświata. Podczas uruchamiania można zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. System bootuje się naprawdę bardzo, bardzo szybko. Wygląda na to, że programiści Google’a nawet tutaj wpakowali sporo masła (projekt, który miał na celu optymalizację Androida, nazywał się Butter), co oczywiście jest dużym plusem dla Jelly Beana.

System uruchomił się i tutaj znów widać nowości. Zamiast prosić o dane do Konta Google, Android pyta, czy mamy adres email na Gmailu. Bez wątpienia chodziło w tej zmianie o to, by Iksiński nie musiał szukać w Sieci informacji o tym, czym jest owe Konto. W tle wyświetla się na wpół przezroczyste logo Gmaila.

Dodaliśmy konto, nie chcieliśmy automatycznie pobierać naszych aplikacji z Google Play, jesteśmy na launcherze. Oprócz koloru paska wyszukiwania nie widać żadnych zmian. To dobrze, bo nie zmienia się czegoś, co jest ładne, szybkie i wygodne. Oby tak dalej. Wchodzimy w listę aplikacji. Znów widać zmiany. Przycisk reaguje błyskawicznie, uruchamiając nową, płynną i efektowną animację. Nic się nie zacina, nic nie klatkuje. Wygląda naprawdę dobrze.

Klikamy ikonę jakiejkolwiek aplikacji. Znowu nowa animacja, znowu 60fps. Animacja “wysuwa” okno programu z miejsca, w którym znajduje się kliknięta ikona. Znowu efektowne. I występuje w prawie całym systemie!

Podziwiamy nowości, a tu nagle spambot wysyła do nas e-mail. Wysuwamy nowy, ładny pasek powiadomień, przesuwamy dwoma palcami po powiadomieniu i widzimy początek wiadomości. Przeczytaliśmy, wywalamy powiadomienie. There’s no app for that. It’s just a pure Android.

Następnie uruchamiamy Emmę, by sprawdzić pogodę w Hong-Kongu. Dzięki nowemu systemowi rozpoznawania mowy możemy zapytać ją nawet bez połączenia internetowego! Choć na odpowiedź już liczyć nie możemy… Przechodzimy teraz do Google Now. Uruchamiamy GPS i wyświetlają nam się “karty” (nie wiem, jak jest to przetłumaczone na polski). Fakt, że w Polsce oprócz pogody i meetingów zbyt dużo z nich nie wyciągniemy, ale jeśli kiedyś wybierzemy się ze swoim Androidem do amerykańskiego Starbucksa, to z pewnością Now rozwinie tam skrzydła.

Teraz czas na wyszukiwanie… asystenta… nie wiem, coś fajnego. Połączenie Siri, Emmy (;)), Wolfram|Alpha, Wikipedii i Google. Działa, jak ma działać, nie ma się nad czym rozdrabniać. Trzeba jednak przyznać, że czas, jaki jest potrzebny na wygenerowanie odpowiedzi, robi ogromne wrażenie. Nigdy nie musiałem czekać dłużej niż sekundę.

Nowy Android to jednak nie tylko efektowne animacje i aplikacje. To także drobne zmiany interfejsu, nowe API dla deweloperów, nowy typ powiadomień, usprawnienia w aplikacji aparatu, możliwość wyłączenia powiadomień dla pojedynczej aplikacji, a także nieco zmniejszone zużycie baterii. Można mówić różne rzeczy, ale wolę 50 takich nowości niż 600 usunięć kłódki ze statusbara…

Wrażenia z Jelly Beana są bardzo pozytywne. Czuję, jakby tchnął on w mojego Galaxy Nexusa całkiem nowe życie. Nigdy bym nie pomyślał, że system może działać tak płynnie i tak wydajnie. Zacząłem się nawet zastanawiać, po co w smartfonie cztery rdzenie, skoro taki sam efekt można osiągnąć, optymalizując system? Doszedłem do wniosku, że po to, by duże korporacje, dodające swoje nakładki na system, nie musiały zatrudniać specjalistów, którzy włożą w nie trochę masła…

To, co mnie zaskoczyło, to fakt, że sporo aplikacji działających na ICSie, nie działa na Jelly Beanie. Na przykład twicca – deweloper musiał wydawać dziś aktualizację, która przywróciła aplikacji życie. Dziwne, ale najwyraźniej konieczne.

Jelly Bean, z pewnością, przekona do Androida wiele osób, które wcześniej za nim nie przepadały. System wreszcie “dorósł” i przestał być szaleńczo zasobożerny. Oprócz tego wprowadzono kilka nowości, które naprawdę uprzyjemnią codzienne korzystanie z systemu. Na reakcje użytkowników będziemy musieli poczekać do lipca/sierpnia, ale śmiało można założyć, że będą one pozytywne. Szkoda, że Android nie wyglądał tak od początku…

[nggallery id=75]