Witamy serdecznie w pierwszej odsłonie nowego cyklu IT Techa, czyli Error: IT Not Found. Ponieważ sieć, jak wszyscy wiemy, zmienia się nieustannie, a niewielu ma czas ogarniać wszystko na bieżąco – co więcej, nie da się przeczytać wszystkich artykułów, proponujemy Wam… przegląd prasy? Przegląd sieci? Zwał jak zwał – to tutaj nasi blogerzy będą zamieszczać swoje komentarze na temat co ciekawszych informacji, wpisów i newsów (oraz plotek) z minionego tygodnia. Spokojnie – nie będziemy Pudelkiem świata IT – trzeba oddać cesarzowi co cesarskie, więc potraktujcie ten cykl jak ostatnią stronę tygodnika. Będą opinie, będzie na temat, ale nie będzie śmiertelnie poważnie. Ba, będziemy wtykać szpile. W końcu czasem humoru (czarnego) nikomu nie zaszkodzi.
Jeżeli wciąż jeszcze macie wątpliwości, o co tu chodzi – zachęcam w imieniu wszystkich do lektury naszych subiektywnych (coby nikt się nie czepiał, że cała redakcja schodzi na psy) komentarzy.
Dziś na tapecie m.in.: Google Events, Project Glass, Somebody That I Used to Know i wieczne update’y (oraz serwery). Jedziemy!
SOCIAL MEDIA
What happened to the music that I used to know
Sylwia Kogut: Piosenka, której nikt nie lubi, bo zdążyła obrzydnąć każdemu. Ci, którzy nie dali się ponieść i nie udostępnili jej na żadnym portalu społecznościowym, są z siebie dzisiaj dumni. I to właśnie z tej nienawiści doczekała się tak wielu coverów i parodii, które biją właśnie rekordy popularności na YouTube. O czym mówię? Oczywiście o Gotye – “Somebody that I used to know”. Zastanawiające jest to, że po znienawidzony utwór sięga nerdowski CollegeHumor.com (z parodią “Study that I used to know”), czy miłośnicy Star Wars. O właśnie, gdybyście jeszcze nie zauważyli tej najnowszej parodii (nie żeby nie była udostępniona przez połowę znajomych na Fb), posłuchajcie (nawiasem mówiąc, wczoraj opublikowana – dziś ma już 1334208 odtworzeń).
Lubię, kradnę, wyznaczam(?) trendy
Łukasz Matusik: Branża SM/marketing (wrzućmy ich do jednego wora – najwyżej zawisnę na słupie) niesamowicie podnieca się kampaniami reklamowymi, które do nikogo poza nimi samymi nie docierają. Weźmy na przykład jedną z kampanii na Pintereście.
Branża ma to do siebie, że podoba jej się wszystko, co niestandardowe w mediach społecznościowych – czyli zwracające uwagę jedynie osób z branży. Komentarze pod takimi niestandardowymi akcjami brzmią przeważnie: “ale fajne”, “no… ciekawe”, “lubię” oraz “kradnę”. Nikt raczej nie zastanawia się nad przekazem – i to jest bolączka agencji interaktywnych, które przygotowują tego typu akcje. Musi im być bardzo przykro… choć może nie… ważne, że kasa wpada na konto.
Google vs. Facebook, czyli Kojot vs. Struś Pędziwiatr
Łukasz Matusik: Przyjrzyjmy się Google Events. Facebook po wprowadzeniu tej funkcji niespecjalnie w nią ingeruje. Google zaś myśli – intensywnie: klonuje Facebookowe wydarzenia i bardzo mocno je usprawnia.
Pytanie brzmi: I co z tego? Skoro Google Plus nie jest cool, nie jest trendy, w mediach o nim nie słychać, a i w rozmowach pojawiają się smaczki, typu: “Na Google Plus jest xx użytkowników; Google ma naprawdę wielu pracowników na całym świecie…”
Lubię porównywać Google Plus do ekskluzywnego klubu, w którym wszystko jest przesadnie udoskonalane. Klub nie jest drogi, ale ma fatalny zarząd, w dodatku stoi na uboczu przy szosie z Pcimia Dolnego do Chrząstek Małych. Nikt nigdy o nim nie słyszał i choć niewtąpliwie ma zalety, nikt tam nie trafi. A jeśli już trafi, to po wypiciu jednego drinka zmyje się do klubu w wielkim mieście. No bo powiedzcie szczerze… komu chce się siedzieć tylko w towarzystwie barmana i zarządu budynku?
ajGógl
Mateusz Kowalski: Google po raz kolejny chce sprzedać swój patent jako nowatorski, wspaniały, rewolucjonizujący życie itd. Mowa, oczywiście, o Google Glass. Przyznam – kiedy po raz pierwszy o tym usłyszałem, poczułem się mniej więcej jak niektórzy blogerzy na wieść o iPhonie 5 (czyli: poszedłem otworzyć szampana). A potem przyszła prezentacja i… no dobra, przy takich ograniczeniach w dystrybucji na start oraz szeptanej zaporowej cenie, wolę się wstrzymać. Można zauważyć, że Google próbuje pójść tą samą drogą, co Apple – czyli wpakować się w każdą możliwą sferę naszego życia. Ciekawe, kiedy znajdę w sklepie lodówkę na Androidzie, która płacze po rozmowie z MacBookiem Pro właściciela, bo tenże Mac jej nienawidzi?
APPLE
Think Different, ale mów, że myślisz straight
Maciej Wilczyński: To, że Apple jest pionierem w dziedzinie innowacji, nie ulega wątpliwości. Kilka tygodni temu odkryli m.in. USB 3.0, które umieścili w swoim nowym notebooku. Jakimś jednak cudem okazało się, że urządzenia USB 2.0 nie działają podpięte do nowszego portu w Macbooku. Zbytnio się nie zdziwiłem – to Apple. Dziś na Twitterze usłyszałem, że to normalne i wszystkie urządzenia tak mają. Problem więc nie istnieje. Załata się go aktualizacją i powie, że to nowy ficzer w systemie. Pozdrowienia spod palmy. Napisane na starej klawiaturze podpiętej do niebieskiego portu w moim laptopie.
MAGIEL TOWARZYSKI/BLOGOSFERA
Wpis aktualizowany
Maciej Wilczyński: Od jakiegoś czasu w internecie można zauważyć tendencję do bycia pierwszym. Blogi/serwisy wychodzą z siebie, by tylko napisać o jakiejś nowości przed konkurencją. Co najdziwniejsze, sytuacja taka ma miejsce nie tylko w polskich, ale także i w popularnych na całym świecie opiniotwórczych portalach technologicznych. Co użytkownicy mają z takich praktyk? Absolutnie nic. Tyle, co z aktualizowanego wpisu dowiedzieliby się z wysłanego przez profil serwisu tweeta na Twitterze. A co mają te serwisy? Ano, całkiem dużo. Wystarczy opublikować wpis:
Przed chwilą na konferencji XXX firma YYY zaprezentowała ZZZ. Nasz serwis jest na miejscu i na bieżąco informuje o prezentowanych produktach.
a następnie tweetnąć z konta właściciela serwisu
Prezentacja ZZZ na konferencji XXX /link do artykułu/ « Stefania Iksińska na /nazwa portalu
I to już. Ludzie masowo rzucą się na wpis i co chwilę będą go odświeżać, a statystyki odwiedzin i wyświetlenia reklam sposnorów nieprawdopodobnie podskoczą. I już będzie więcej zielonych na koncie. A czytelnicy? Pff, ich problem. Niech sobie odświeżają. Mamy mocny serwer od sponsora.
Inkwizycja nie na temat
Sylwia Kogut: Ostatnio atmosfera branży interaktywnej zamyka się w krótkim powiedzeniu: “Spec speca specem pogania”. W takiej sytuacji nie powinno nas dziwić nagłe objawienie się kolejnego “znawcy przedmiotu”, który wypomina internautom bezmyślne udostępnianie treści. Widać twórca NaTemat.pl jest prawdziwym człowiekiem renesansu o wszechstronnych uzdolnieniach i wszyscy spece od social mediów powinni poczuć się zagrożeni. Cieszyć powinien nas też fakt, że tak bardzo ceni sobie rzetelność i wiarygodność informacji, której nie brakuje na łamach jego portalu.
Nie chcąc wypominać tematu notki… tylko temu biednemu dziennikarzowi trzeba przyznać, iż kwestia sfałszowania daty “Powrotu do przyszłości” poruszyła także wielu innych “speców”. Wciąż nie mogę pojąć ogromu tragedii, do której doszło przez tę pomyłkę, ale może właśnie dlatego nie zaliczam się do grona najlepszych w tym temacie.
TELEFONY
Mateusz Kowalski: Macie HTC One X albo SGSIII? Jasne, że macie, jeśli właśnie skończyła wam się umowa, zarabiacie krocie lub nie macie dzieci i możecie przepuścić wypłatę. Jeżeli jednak jeszcze się zastanawiacie, który telefon wybrać, to pamiętajcie: tafla SGSIII jest niczym woda, a HTC One X jest równie wygodne w użytkowaniu, co Windows Millenium. Jeżeli lubicie robić to na ostro, bić w ekran (na przykład długopisem i nożyczkami do paznokci, jak moja mama ze śp. Omnią II), szarpać palcem po szkle i ogólnie kochacie, gdy ktoś wam stawia opór – HTC One X jest dla was. Tak przynajmniej można wywnioskować z niektórych recenzji. Ja tam chyba wrócę do swojego poczciwego Wave’a w oczekiwaniu na reklamę “nie jestem łatwy”.
SMSy na dużym ekranie
Wiktor Mociun: Postęp technologiczny jest dla mnie niepokojący. Niedługo ekrany w smartphone’ach będą miały tak duże rozdzielczości, że obraz na nich będzie ostrzejszy niż w prawdziwym świecie, a najnowsza wersja Angry Birds będzie bardziej efektowna niż Max Payne 3.
Ja w moim rozwoju smartphone’owym zatrzymałem się około 4-6 temu. Idea dotykowych ekranów, Androida i iOS nigdy mnie nie przekonywała. Mazianie paluchem po ekranie nie jest dla mnie wygodne. Nigdy nie mogłem się przyzwyczaić do pisania po klawiaturach ekranowych.
Ekrany stają się coraz większe, a moja kilkuletnia słuchawka z QWERTY nadal wydaje mi się być bardziej przenośna niż większość telefonów z kilkucalowymi ekranami dotykowymi. Producenci idą w coraz to większe przekątne wyświetlacza, choć wg mnie, ludzie w ogóle tego nie wykorzystują.
Wszystko się zwiększa, ceny maleją, operatorzy prześcigają się w tym, aby sprzedawać jak największy telefon. Ja się pytam, po co? Czy do wysłania statusu na Facebooka, potrzeba 4 calowego potwora? Czy pół cala mniejszy ekran jest na tyle mniej wygodny, żeby czytanie artykułów w autobusie było niekomfortowe? Nie sądzę.
Jednak mimo wszystko, operatorzy prześcigają się w sprzedawaniu smartfonów, robi się akcje promocyjne, pokazuje się ładne numerki w tabelkach. Wszystkim wciska się wypasione smartfony tylko po to, żeby mogły sobie wrzucać statusy na Facebooka. Tzw. poweruserów tego typu urządzeń jest tak naprawdę niewiele, także dziwi mnie trochę tego typu konsumpcjonizm – kupowanie więcej niż się potrzebuje.