Error: IT Not Found #2 (02.07 – 08.07.2012)

Witamy serdecznie w drugiej odsłonie Errora! Gwoli przypomnienia: cykl ten podsumowuje i zbiera różne myśli autorów z całego zeszłego tygodnia – niekoniecznie na poważnie. Dziś wyjątkowo nie ma obrazka początkowego z prawdziwego zdarzenia, bo zjadła go przyzwoitość (jest za to ERROR). O co chodzi? Przeczytacie niżej, wraz z innymi doniesieniami z branży. A także o ZUS-ie, pornolach i ukochanych przez wszystkich like’ach na facebooku oraz fanpejdżach. Będzie też co nieco dla miłośników japońszczyzny (ale nie o sushi, bo rednacz wyjadł wszystko) i o wysyłkowej sprzedaży składanych długopisów przeznaczonych do testów.

Spis pieśni:

  • Mociun – Moja wirtualna koleżanka z ZUS
  • Kowalski – Meme®
  • Matusik – Moda na durne kreacje
  • Ładecki – We have the technology!
  • Matusik – Porno-komunikacja Kupca
  • Kowalski – Don’t Want
  • Ładecki – Fanpejdże żle się prowadzą
  • Wójcik – Drażnienie legislatozaura
  • Kowalski – Dojenie kwadratowej krowy z wielkimi oczami

BRANŻA

Moja wirtualna koleżanka z ZUS-u

Wiktor Mociun: Ktoś mądry w ZUS wpadł na to, żeby przy pomocy funduszy unijnych zrobić sobie nową stronę internetową. Nie jest to może najświeższa sprawa, ale mnie nie daje spokoju. Kwota, jaką przeznaczono na tę inwestycję, to aż 18 milionów złotych. Czyste szaleństwo. Ale jak to się mówi – najłatwiej jest wydawać cudze pieniądze.

No dobrze, stało się i już nic z tym nie da się zrobić. Zaglądam na zus.pl i co widzę? Jedną z nowych funkcjonalności jest wirtualna doradczyni, która ma mi wyjaśnić wątpliwości dotyczące tysięcy urzędniczych formularzy. Oprócz tego rzuca ciekawostki w stylu „ZUS ma 99% ściągalność” (nie ma się czym chwalić, serio).

Bardzo ciekawe. Okazuje się, że Monika (tak się nazywa) ma 35 lat i jest wirtualna. Została napisana w Javie przez firmę Stanusch Technologies.

Co ciekawe, oprócz spraw urzędniczych można z nią porozmawiać o motoryzacji (lubi Ferrari i Astona Martina, a Mercedesa uznaje za pospolitą markę), iPhonie i sensie istnienia. Wspomnienie o nowym porządku świata (NWO) traktuje jako obrazę. Nie jest pewna, czy pracuje na umowę śmieciową oraz potwierdza, że ZUS jest mafią.

Inwestorze, jeżeli nie masz co zrobić z 18 milionami złotych, oddaj je ZUS-owi! To najlepsza inwestycja w przyszłość!

Meme®

Mateusz Kowalski: Całkiem niedawno Bartek Brzoskowski poruszył dość istotną kwestię na Facebooku – chodzi o zagrania fanpage’owe Grolscha, który bez zezwolenia wykorzystuje… zdjęcia z filmu na potrzeby komunikacji.

W teorii brzmi to dość dziwnie, ale w praktyce ma sens o tyle, że faktycznie bez zezwolenia, czy podania chociaż źródła, takie działania są wątpliwe pod względem moralnym (bo nie wolno wykorzystywać na czyjąś szkodę, a nie wiadomo, czy dana gwiazda sobie życzy afiliacji z browarnictwem). W praktyce – do ciężkiego diabła… powiedzcie mi: does anyone give a shit? Jeżeli wrzucę z prywatnego konta takiego posta, jak Grolsch, to czy też łamię prawo? Nie chodzi o jakąś apologię, ale o fakt, że niedługo trzeba będzie pisać do właścicieli memów prośbę o zgodę na wykorzystanie ich. Internet był chaosem, jest i będzie. Jeśli ktoś nie wierzy – zerknijcie na 4chana. Nie dajmy się zwariować i pamiętajmy, że na fanpage’u chodzi przede wszystkim o rozrywkę, a nie cenzurę. A w końcu nikt nie jest chyba na tyle głupi, żeby rościć sobie prawa autorskie do wrzucanych screenów.

Moda na durne kreacje

Łukasz Matusik: Niektórzy “stażyści” nie rozumieją pojęcia viral, lub rozumieją je w nieco inny sposób niż reszta wtajemniczonych. Viralem nazywamy akcję, kreację, obrazek, film wideo, który rozprzestrzenia się po sieci bardzo szybko, bez udziału “dodatkowych bodźców”. Agencja Zjednoczenie zatrudniła prawdopodobnie osobę, która źle znosi lipcowe upały. Kreacja, którą wymyśliła, jest po prostu chora. Przez kolejne miesiące na slajdach w trakcie różnych konferencji ujrzymy case “Keczup Heinza wśród słoni w burzy”. Zapewniam Was!

Mały update: Heinz stawił czoła wyzwaniu! Kolejne dwa zdjęcia na fanpage’u także przedstawiają słonie w towarzystwie buteleczki keczupu. Byłem ciekaw, w jaki sposób agencja opanuje sytuację. Okazuje się, że po prostu poszła za ciosem…

 

Kolejnego dnia Citeam korzysta z osławionego już mema z Balotellim i wypuszcza swoją kreację: “Balotellnij se lekko”, nawiązującą zresztą do, początkowo akcji z blogerami, a później reklamy w telewizji (Oderwij się lekko). Szczerze mówiąc, nadal niespecjalnie rozumiem sens pierwotnego sloganu: “Balotellnij se lekko” jest kreacją o tyle głupią, co niezrozumiałą. Zresztą, oceńcie sami. Co będzie kolejne? Może Poczta Polska zaskoczy nas dziwnym obrazkiem, na przykład: “Nie gubimy listów” z uśmiechniętym Papieżem na wielbłądzie?

We have the technology!

Łukasz Ładecki: Jakiś czas temu dostałem do testów dzisięciocalowy tablet firmy X z kwitkiem o odpowiedzialności (standard) i wartością urządzenia wpisaną na ponad 2400 zł. Wszystko byłoby w porządku, gdyby to urządzenie było tyle warte. Podano cenę rynkową urządzenia fabrycznie nowego, a to, co dostałem, nie było warte nawet tysiąca złotych. Ba, nie kupiłbym tego na allegro (na przykład) za kwotę znacznie mniejszą…

Stan: Dość znacznie porysowana obudowa – z każdej możliwej strony. Szanowni Państwo, kostki brukowej nie czyści się tabletem! To również nie jest deska do krojenia. Wyrobione gniazda. Pudełko w stanie rozkładu, powoli ulegające biodegradacji (to długotrwały proces, ale oni jakby go przyspieszyli – ekologiczna firma!) ;) Przebarwienia na wyświetlaczu, w rogu urządzenia mocniejsze. Ktoś chyba trzepną pająka na ścianie i się „wygło”.

Natomiast moim faworytem, za każdym razem, jest opakowanie, w jakim dostarcza to do mnie kurier. To coś takiego: rycina_one, z tą różnicą, że nieudolnie zszyte u góry zszywaczem. Panie i Panowie, obsługujący firmę X, we have the technology! To fstyt! Hańba Wam. ;) Jak można obciążać odpowiedzialnością za ewentualne zniszczenie urządzenia, produkt, który już jest zniszczony (podniszczony). W dodatku wysyłać go niedostatecznie zabezpieczonego. Gdzie tu sens, gdzie tu logika, gdzie tu odrobina wyobraźni? ;)

SOCIAL MEDIA

Porno-komunikacja Kupca

Łukasz Matusik: Pomysłów na komunikację na Facebooku widziałem naprawdę wiele – jedne lepsze, inne gorsze, jeszcze inne po prostu beznadziejne. Dwa metry poniżej mułu schodzi komunikacja marki Kupiec, która być może mignęła Wam na sklepowych półkach (kto wie, może jedliście nawet ich ryż czy kaszę gryczaną).

Fanpage Kupca opiera się o komunikację trafiającą do grupy odbiorców 13-17 lat (tak wynika ze statystyk). Sposób tworzenia komunikatów świadczy tylko o jednym. Agencja, która obsługuje firmę Kupiec, nawciskała jej marketingowego łajna, które, w skrócie, brzmi mniej więcej tak: “seks się sprzedaje; musi być seksualnie”. Zarząd firmy zgodził się na takie podejście, w efekcie czego mieliśmy ostatnio małą, niesmaczną akcję na ich fanpage’u w ubiegłą środę.

Przejrzyjcie ich fanpage, na którym nastoletnie dziewczyny pozują w koszulkach z napisem “Jestem gotowa w 3 minuty”. W świetle ostatnich rewelacji związanych z Kubą Wojewódzkim i jego radiowym kolegą, nie są to najlepsze posunięcia ze strony agencji obsługującej Kupca. Zarządowi polecam wspólne wyjście do agencji towarzyskiej, aby zaspokoić swoje żądze…

Don’t Want

Mateusz Kowalski: Facebook zapowiedział nową funkcję – przycisk, swojsko mówiąc, “Chcę to”. Oczywiście – robota typowo marketingowa (jakby już nie istniały wishlisty i nie można by było ich po prostu zintegrować za obopólną współpracą…). Badania terenowe (kwejki, demoty i inne takie) dowiodły, że istnieje spore zapotrzebowanie na przyciski: “nie lubię tego”, “mam to gdzieś” i “you don’t say?”. Zuckerberg w swej łaskawości postanowił zatem najwyraźniej odpowiedzieć na potrzeby społeczeństwa… reklamodawców. Czekam na przycisk “kocham fb”. Najlepiej zastępujący “lubię to”.

Fanpejdże żle się prowadzą

Łukasz Ładecki: Mamy domorosłych fachowców nazywających siebie social media ninja już od momentu przeczytania pierwszej lepszej książki na temat prowadzenia działań ePRowych w sieci. Wykonują wszystko by the book, wierząc w zawarte tam informacje, jak gdyby były prawdą objawioną, tą jedyną, tajemną. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, gdy obserwuję, jak fatalnie prowadzą się niektóre facebookowe fanpejdże.

Szczękościsku i spięcia gałek ocznych dostaję, gdy po raz enty widzę wpisy w stylu pytającym:

A czy pogoda u was ładna, bo u nas nieładna, ale może u was ładna, to i fajnie jest?

A jaki wynik obstawiacie, bo my nie mamy faworyta, ale jak wy macie faworyta, to podzielcie się i fajnie jest.

A co dziś robicie? My nic nie robimy, bo mamy wolne, ale jak wy nie macie, to przynajmniej nam fajnie jest.

A jak wam się podoba ten produkt i jakie macie zdanie na jego temat? My mamy dobre i fajnie jest.

Nie, wcale fajnie nie jest, i nawet dobrze nie jest. Jest źle, smutno i nawet małe, czarne, azjatyckie pandy płaczą nad tym stanem rzeczy. Tak niewiele trzeba. Pomysł, humor, ciekawostki, wydarzenia – opisane bez tych form pytających. Jeżeli ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia, to bez nagabywania zrobi to w komentarzach. Nie trzeba tego na „fanach” wymuszać. Peace!

MAGIEL TOWARZYSKI/BLOGOSFERA

Drażnienie legislatozaura

Łukasz Wójcik: Jak patrzę na ostatni tydzień w sieci, to widzę jedną wielką kompilację wpadek; przede wszystkim tam, gdzie przeciętny Kowalski zderza się (dosłownie!) z technologią, której tajniki działania są dla niego tak samo jasne, jak reguły futbolu australijskiego. Jednak wszystkie mniejsze i większe fakapy przebija rockman artysta piosenkarz zespołu Illusion, Tomasz Lipnicki. Tak bardzo polubił sieć supermarketów Lidl, że z tej sympatii nie tylko dał im “lajka”, ale też postanowił na Facebooku zaprzyjaźnić ich ze swoimi prawnikami. Niestety, rozmowy najwyraźniej spełzły na niczym, gdyż wyznanie oraz “lajk” Lipnickiego znikły z serwisu. Kilka postronnych osób przekonało się również, że musi przypomnieć sobie umiejętności czytania oraz częściej obcować z kulturą masową – bo jak można nie wiedzieć, kto to Lipnicki, nie mówiąc już o pomyleniu go z Tomaszem Lipińskim z Tiltu?!

GRY

Dojenie kwadratowej krowy z wielkimi oczami

Mateusz Kowalski: Jeżeli jesteście ryczącymi dwudziestkami – tak jak ja – to pewnie pamiętacie taką grę jak Final Fantasy VII. Świat oszalał na punkcie przygód emoboya, panny z wielkimi atutami, psokota, mechanicznego kota, wampira, Jamesa Deana z włócznią i jeszcze paru innych postaci. Oczywiście, pewnie graliście w to na PC, bo wyszła i taka wersja. Kilka dni temu Square Enix ogłosił radośnie, że wreszcie – po, bagatela, 15 latach światło dzienne ujrzy… remake porta? No, sami popatrzcie:

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że fragmenty klipu zawierające modele z gry wciąż są tak samo kanciaste i tylko pikseloza jest mniejsza. Fani Sephirotha i tak pewnie kupią grę, natomiast SE sugerowałbym sprawdzenie, którą część ostatnio wydali i zastanowienie się nad zrobieniem porządnego remake’a, lub wydaniem IX/X/XII/XIII-2 (bo XIII było słabe). To trochę tak, jakby Microsoft wypuścił na nowo Windowsa XP. Niby fun, ale po kiego?