Recenzja komiksu Hulk z serii Marvel Fresh
Seria „Hulk” autorstwa Donny’ego Catesa i Ryanna Ottleya to śmiała, wysokokonceptowa reinterpretacja postaci, przenosząca Bruce’a Bannera i jego alter ego w nowy, kosmiczno-horrorowy wymiar. Pełna psychologicznego napięcia, nieprzerwanej akcji i futurystycznych elementów science fiction, ta odsłona Hulka wyraźnie odróżnia się od poprzednich serii… i bardzo dobrze. Zwłaszcza że nie jest to byle spin-off do odbębnienia, a spójna historia, która kończy się zwrotem akcji i ewidentnie nietypowym happy-endem.


Pierwsze sześć zeszytów idealnie opisuje podtytuł SMASHONAUT!, jako że to na ich łamach Bruce Banner przekształca Hulka w statek kosmiczny i pilotuje własną, napędzaną gniewem formę w głąb kosmosu. Absurdalny pomysł? Jak najbardziej i choć chaos wkrada się na strony, nie wyjaśniając w pełni motywacji Bannera, to jeśli jesteście fanami akcji w komiksach, to ewidentnie się nie zawiedziecie. Zwłaszcza że po zakończeniu pierwszych sześciu zeszytów seria wchodzi na jeszcze mroczniejsze tory, eksplorując psychologiczne starcie wewnątrz umysłu Bannera oraz rosnący potencjał destrukcyjny Hulka.
Czytaj też: Fanserwis na całego, czyli dlaczego Złowieszcza wojna to wielki powrót do superbohaterskiej przeszłości

Historia na łamach całego albumu jest spójna, ma nawet kilka zaskoczeń i ciekawych zwrotów akcji o “hulkowo-smashowym” charakterze, ale moim zdaniem staje się coraz bardziej chaotyczna z zeszytu na zeszyt i odbiega od najważniejszego. Największy zarzut? Rozwija przede wszystkim to, co dzieje się wokół Hulka, a nie to, co ma miejsce w jego głowie, a jest to o tyle “smutne”, że porusza to kwestię zdrowia psychicznego i czucia się dobrze we własnej skórze. Rozwijając tę sferę i pomijając część akcji, komiks wypadałby znacznie lepiej… choć z drugiej strony “zabawa z planetami” ma swój urok.