Yahoo! po prostu sobie nie radzi. Produkty, które nie wypaliły, problemy z wizerunkiem, zwolnienie Carol Bartz (to także nie najlepsze posunięcie PR-owe), straty, straty i jeszcze raz straty. Amerykański, dawny gigant, kojarzony z bańką internetową drugiej połowy lat 90′ zarabia i – co się z tym wiąże – wydaje coraz mniej. Trwają poszukiwania nowego dyrektora generalnego i do tego czasu Yahoo! nie chce podejmować żadnych, dużych, biznesowych decyzji. Niestety czas jest przeciwko “Guliwerowi” – jeśli firma nie zdecyduje się na radykalne kroki może zbliżyć się do bankructwa w ciągu kilku lat. Czy tylko ja mam wrażenie, że Yahoo! nikt nie bierze na poważnie?
Jak to wszystko się zaczęło?
Yahoo! najpierw dotknął kryzys wizerunkowy, związany z kilkoma wydarzeniami, które nastąpiły w krótkim okresie czasu. Po pierwsze Yahoo! wprowadziło opłatę za dodanie strony do katalogu. Strona taka nie była wyróżniana w żaden sposób w wynikach wyszukiwania – w Google było i jest inaczej (beżowe tło dla AdSense). Po drugie – co najważniejsze – Yahoo! zaczęło współpracować z chińskim rządem i wydało mu trzech działaczy opozycyjnych: Shi Tao (ujawnianie tajemnic państwa środka), Li Zhi oraz Wang Xiaoning (na Yahoo Group prowadził dziennik, w którym nawoływał do demokratyzacji swojej ojczyzny).
Yahoo! zostało oskarżone także o reklamowanie programów spyware, które po instalacji na komputerze użytkownika przesyłały dane do firmy. Gigant wyświetlał takim osobom bardziej spersonalizowane reklamy, zarabiał więcej i wychodził na tym lepiej. Niestety użytkownicy nie byli zachwyceni faktem, że ktoś upycha im spyware na dyskach twardych.
Nieudana fuzja z Microsoftem w roku 2008
W lutym 2008 roku Microsoft zechciał kupić portal i zaproponował Yahoo! kwotę 33 miliardów dolarów. Z ujawnionego później przez firmę listu dowiedzieliśmy się, że suma była według Yahoo! zaniżeniem faktycznej wartości rynkowej firmy (komentatorzy tamtych wydarzeń twierdzili, że faktycznie tak było) – Yahoo! zażądało 37 miliardów dolarów na co nie chciał zgodzić się Microsoft. Ostatecznie w maju 2008 roku Gigant z Redmond oficjalnie ogłosił, że nie zamierza przejąć Yahoo!. Jerry Yang pogryzł się nieco ze Stevem Ballmerem i to by było na tyle – transakcja nie doszła do skutku, bo Microsoft żałował kasy, a Jerry Yang tak właściwie nie wiedział, czy chce sprzedać Yahoo! czy nie. Zapytacie: “Jak to nie wiedział, skoro wystawił firmę na rynku?”.
Otóż niedługo po całej sytuacji stwierdził on w liście, że cieszy się z postawy swoich pracowników, którzy nie ugięli się pod presją dużej, zewnętrznej firmy. Wyraził on także radość z faktu, że akcjonariusze skrytykowali Microsoft; po rynkowych rozmowach zrozumiał, że jego portal jest unikatowy, a on sam ma ważną misję – transformować go w coś jeszcze lepszego. Wychodzi więc na to, że Jerry Yang był po prostu niepewny przyszłości Yahoo!, a oferta Microsoftu i nieudana transakcja pozwoliła mu się zdecydować. Jak się dzisiaj okazało, Steve Ballmer cieszy się niezwykle z faktu, że deal nie doszedł do skutku – o czym nieco niżej.
Yahoo! pomysłów jak nie miało, tak nie ma
Zadziwiającym jest fakt, że Yahoo! robi wciąż dobrą minę do złej gry. Pomijam już masę niepotrzebnych tworów tego giganta, ale pomimo “kumatego” zarządu, firma nie potrafi podnieść się z kolan i zaproponować użytkownikom czegoś unikatowego. Takim czymś był Delicious – serwis pozwalający na dzielenie się pomiędzy użytkownikami przeróżnej maści stronami internetowymi. W Polsce portal ten chyba nigdy na dobre się nie zadomowił (my zresztą mamy Wykop, klon amerykańskiego Digg’a i nam Delicious się po prostu nie widział). Z Delicious było ciekawie, bo twór ten jest nieaktualny w dzisiejszych realiach i pasuje do konceptu sieci Facebookowo-blogowo-googowej jak pięść do nosa. Ktoś tam go jeszcze używa, ale generalnie Yahoo! postanowiło się go pozbyć. Projekt został uratowany przez twórców YouTube. Yahoo zamknął także MyBlogLog i kilka innych, dobrych projektów (chociażby Briefcase, który pozwalał przechowywać pliki na serwerach Yahoo)
Yahoo! nie ma pomysłów, trwa w stagnacji, a myślami jest jeszcze gdzieś w latach świetności, kiedy to za akcje tej firmy płacono prawie 50 dolarów. Obecnie firma nie reprezentuje sobą nic, nie mamy ochoty patrzeć w jej kierunku, nic w ostatnich latach ciekawego nie zaprezentowała. Konkurencja nie śpi, Google świętuje triumfy, Microsoft się stara (i nawet nieźle sobie radzi), a Yahoo! coś tam struga, ale chyba tylko głupka. Gdyby przenieść całą sytuację na realia piaskownicy, to Google robi przepiękne babeczki z piasku, Microsoftowi czasem się one nie udają, a Yahoo siedzi w rogu i na dodatek zapomniał foremek.
W 2009 roku firma Yahoo! zatrudniła na stanowisko dyrektora generalnego pierwszą kobietę – Carol Bartz. Była dobrą administratorką, wyprowadziła firmę z małego kryzysu (zamknęła nierentowne projekty warte ponad – bagatela – 4 miliardy dolarów), ale brak jej było tego czegoś. Nie była wizjonerką, nie potrafiła zaproponować nowych produktów czy funkcjonalności serwisu, na tyle dobrych, aby konsumenci chcieli z nich korzystać. W momencie zwolnienia Bartz we wrześniu tego roku (przez telefon) nastąpił skok wartości akcji na giełdzie. Widać inwestorzy liczyli na takową decyzję. Carol Bartz nie udało się podnieść firmy z kolan; w tym momencie Yahoo! zaczyna podpierać się już jedną ręką.
Yahoo! notuje straty, ale według analityków “nie jest tak źle”
Wczoraj ogłoszono wyniki finansowe Yahoo!. Nie jest dobrze, moim zdaniem jest bardzo źle, ale analitycy twierdzą, że mogło być o wiele gorzej. Yahoo! straciło 24% dochodów, koszty sprzedaży spadły niemalże o 48%. Przychody z wyszukiwania spadły z 838,70 do 466,79 mln dolarów, koszty operacyjne wyniosły 7% mniej zaś na administrację wydano 9,5% mniej niż rok temu.
Aż chce się rzec: “Quo Vadis Yahoo!?” Nawet Steve Ballmer skomentował straty notowane przez amerykańską firmę. Podczas konferencji Web 2.0 Summit padło pytanie dotyczące rynkowych propozycji składanych przez Microsoft w 2008. Ballmer odpowiedział: “Czasem jesteś szczęściarzem”. Teoretycznie Ballmerowi chodziło o to, że niedługo po odrzuceniu oferty przez Yahoo! nastąpił “Wielki Kryzys”, ale komentatorzy twierdzą, że CEO Microsoftu po prostu nie chciał urazić swojego partnera biznesowego (silnik Binga od dzisiaj oficjalnie napędza wyszukiwarkę na witrynach Yahoo) – każdy wie, że chodzi o spadki jakie zanotowała firma kojarzona z bańką internetową.
[ź] zdj: computerweekly.com