Lotniskowce z gumowymi pokładami to przepis na katastrofę. Nie wierzysz? To patrz
W latach 40. i 50. niektórzy inżynierowie marynarki wojennej wymyślili rozwiązanie tego problemu – gumowe pokłady. Pomysł polegał na pokryciu pokładu nie asfaltem, a grubą warstwą gumy, która amortyzowałaby uderzenia i odbicia lądujących samolotów, a także eliminowałaby potrzebę stosowania linek i haków ogonowych. Miało to rzekomo zwiększyć bezpieczeństwo i wydajność lądowania, a także pozwolić większej liczbie typów samolotów na operowanie z lotniskowców. Gumowe pokłady okazały się jednak złym pomysłem, który nigdy się nie przyjął.
Czytaj też: Słynne lotnisko ma nowe źródło zasilania. Panele słoneczne pójdą w ruch
Miały one wiele wad, wśród których wyróżniała się zwiększona waga, ciągła potrzeba przeprowadzania napraw ze względu na uszkodzenia spowodowane wysoką temperaturą, światłem słonecznym, słoną wodą, olejem i spalinami. Gdyby tego było mało, gumowe pokłady były łatwopalne i mogły zapalić się od iskier lub gorącego metalu, co stanowiło poważne zagrożenie dla załogi i samolotu, zwłaszcza w razie wypadku lub ataku wroga. Co najgorsze, wcale nie ułatwiały lądowania, bo w rzeczywistości zmniejszały przyczepność i zdolność hamowania samolotów, utrudniając ich zatrzymanie na czas. Przy starcie generowały z kolei problemy związane z pochłanianiem części siły oraz zmniejszania przyspieszenia, co ograniczało ładowność oraz zasięg samolotu.
W latach 40. i 50. przeprowadzono kilka eksperymentów i testów z gumowymi pokładami, ale żaden z nich nie zakończył się sukcesem. Pierwszym z takich lotniskowców był USS Midway, który w 1946 roku okazał się zbyt ciężki i niestabilny. Cztery lata później Wielka Brytania poszła też w tym kierunku i opracowała HMS Warrior. Jego gumowy pokład spowodował kilka problemów z lądowaniem samolotów i dlatego finalnie został usunięty po dwóch latach.
PS – po więcej materiałów najwyższej jakości zapraszamy na Focus Technologie. Subskrybuj nasz nowy kanał na YouTubie!