Niegdysiejszy porucznik Marynarki Wojennej USA dokonał niemożliwego na sterami myśliwca
18 listopada 1952 roku pogoda nie dopisywała czterem pilotom myśliwców Grumman F9F-5 Panther, którzy wystartowali z pokładu lotniskowca USS Oriskany na Morzu Japońskim. Była w rzeczywistości przeszkodą, bo zachmurzenie zaczynało się na wysokości zaledwie 150 metrów, a trwająca zamieć śnieżna sprawiała, że widoczność sięgała zaledwie 3,2 km. Wymusiło to na pilotach korzystanie z komunikacji radiowej, z której to niespodziewanie otrzymali rozkaz przechwycenia formacji wrogich odrzutowców wykrytych 130 km na północ i zmierzających w ich kierunku. Tak rozpoczął się koszmar, w którym życie straciło wielu pilotów. Więcej na ten temat poznacie poniżej.
Czytaj też: Wojsko USA miało rację. Sprzęt Nvidii buduje militarną potęgę Chin
Dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero dziś? Bo… polityka. Po tej brawurowej akcji uznano, że historia o bohaterskim pilocie nie może ujrzeć światła dziennego, aby nie doprowadzić do eskalacji zimnej wojny. Oficjalnie bowiem ZSRR nie brał udziału w wojnie koreańskiej, więc zestrzelenie radzieckich myśliwców przez amerykańskiego myśliwca mogło potencjalnie zapewnić Związkowi Radzieckiemu casus belli. Koniec zimnej wojny był równoznaczny z wyciąganiem wszystkich brudów z utajnionych akt i tak oto w 1992 roku Rosja potwierdziła zestrzelenie właśnie czterech myśliwców MiG-15, a niedawno amerykańska strona zaczęła dociekać prawdy.