Cztery opowieści w jednym, czyli komiks Marvel Noir
Macie zapewne swojego ulubionego bohatera, czyż nie? Osobiście najbardziej przekonałem się niegdyś do Venoma, Iron Mana czy Punishera, bo to, jak doszli do miana superbohatera kupuje mnie najbardziej spośród historii związanych z przypadkowymi pająkami, eksperymentami czy ot, boską mocą. Przyznam, że w Marvel Noir najwięcej uwagi poświęciłem historiom, w których pierwszą rolę gra Iron Man oraz Frank Castle, bo wstępy do Daredevila i Luke’a Cage’a niespecjalnie mnie kupiły, ale najpewniej było to związane z moim uprzedzeniem.
Czytaj też: Recenzja komiksu Potwór z Bagien. Zielone piekło, czyli chaos do potęgi
Marvel Noir nie skupia się bowiem na konkretnym bohaterze, bo na łamach ponad 400 wysokiej jakości stron w twardej, świetnej oprawie, znalazły się cztery zbiorki “po cztery zeszyty”, przedstawiające odrębne od siebie historie. Łączy je oczywiście klimat noir oraz pulp fiction i jeśli nie znalibyście ich genezy, to najpewniej ktoś mógłby wam wmówić, że to takie powojenne opowieści z super-bohaterami. Ot, dawne i potencjalnie nawet pierwotne spojrzenie na znane dziś postaci, które w latach 70. ubiegłego wieku doczekały się znanego nam aktualnie odświeżenia.
To zresztą urzekło mnie w tym komiksie – klimat, który zapewnia zupełnie nowe spojrzenie na doskonale znanych bohaterów. Jeśli więc jesteście spragnieni tego typu pozycji, to na Marvel Noir z pewnością się nie zawiedziecie, bo nie tylko przedstawia sobą unikalne podejście do tradycji, ale też dokonuje tego w fenomenalny sposób.