Gdyby giganci kina mieli pisać scenariusze do komiksów, to twórcą postaci Homara Johnsona zapewne byłby Quentin Tarantino. “Homar Johnson. Tom 1” jest bardzo w jego stylu – mamy tu okultystów, małpy z karabinami, mafię, efektowne pojedynki i dużo głośnego “bang bang”. Nie powinno to dziwić, bo jego twórcą jest nie kto inny niż Mike Mignola, nazwisko znane, a w niektórych kręgach wręcz wielbione. Stworzył on całkiem pokaźne uniwersum, z “Hellboyem”, “B.B.P.O”, “Abe Sapien” i “Baltimore” na czele.
Czytaj też: Recenzja komiksu Baltimore Tom 1, czyli krwawej historii o łowcy wampirów i zła wszelakiego
Teraz wydawnictwo Egmont postanowiło wydać pierwszy tom przygód Homara Johnsona, jednego z najbardziej charakterystycznych bohaterów tzw. Mignolaversum. Postać ta pojawiała się w innych komiksach, więc polski czytelnik miał okazję już ją poznać. Warto jednak pogłębić tę wiedzę, bo “Homar Johnson. Tom 1” to obietnica naprawdę szalonej jazdy bez trzymanki.
“Homar Johnson. Tom 1” – recenzja komiksu
Główny bohater – Homar Johnson – to zamaskowany śmiałek wymierzający sprawiedliwość bez skrupułów. Zdeterminowany i bezlitosny stróż prawa, którego znakiem rozpoznawczym są szczypce wypalone na czołach przestępców – można go porównać do Batmana lub Punishera. Historia rozgrywa się na ulicach Nowego Jorku lat 30. ubiegłego wieku i mimo że jest utrzymana w mrocznej tonacji, to nie można nazwać jej klasyczną powieścią noir. To hołd dla amerykańskiej popkultury, groszowych opowieści i słuchowisk z początków XX w., co czuć dosłownie w każdym kadrze.
Sam bohater jest małomówny, ale plansze wręcz krzyczą ekspresją. Mike Mignola, John Arcudi i Tonči Zonjić odwalili kawał dobrej roboty, bo komiks wciąga jak dobry film gangsterski. Kule śmigają jak szalone, postacie groteskowo krzyczą, a onomatopeje wręcz daje się usłyszeć z klatek rodem wyjętych jak z filmu Tarantino. To znak rozpoznawczy Mignoli, choć gangsterskie tło jest pewną nowością i wypada zaskakująco dobrze. Zwłaszcza, że nawiązań do innych serii Mignolaversum tu naprawdę sporo.
Komiks pochłania się w jeden wieczór i jego głównym minusem jest to, że… chce się więcej. Wyraźnie czuć, że jest to dopiero przedsmak, przedstawienie postaci i obietnica, że w kolejnych tomach będzie działo się jeszcze więcej. “Homar Johnson. Tom 1” można spokojnie czytać “na raty”, bo są tu historie zarówno krótsze, jak i dłuższe. Pochłania się je znakomicie, bo na planszach dzieje się dużo i oczy automatycznie przeskakują na kolejne strony.
Czytaj też: Spider-Man jeszcze bardziej filozoficzny niż zwykle. Recenzja “Amazing Spider-Man. Tom 1”
Ten komiks nie ma słabych stron. Scenariusz jest dość prosty, ale bynajmniej nie prostacki. Na osobną pochwałę zasługuje oprawa graficzna, której nie znajdziecie w często przekoloryzowanych powieściach graficznych Marvela, które zresztą bardzo lubię. W opisywanym albumie jest kilku różnych rysowników, ale najlepiej wypada Tonci Zonjic, który odpowiada za dwie najdłuższe opowieści.
Wydany przez Egmont pierwszy tom przygód Homara Johnsona to prawdziwa perełka w komiksowym uniwersum. Jest to lektura lekka i odstresowująca, a jednocześnie oryginalna i niebezrefleksyjna. Do komiksu trzeba jednak usiąść z odpowiednim “podejściem”, bo niejednokrotnie może zaskoczyć, a w rzadkich przypadkach: odrzucić. Mimo iż Homar Johnson w każdej sytuacji jest śmiertelnie poważny, a z poszczególnych stron da się wyczuć dziwne, wręcz trudne do opisania zagrożenie, to nie brakuje tu wisielczego humoru. Dla fanów Mike’a Mignoli pozycja obowiązkowa, a dla tych, którzy jeszcze nie mieli do czynienia z jego dziełami, idealny starter. Perełka, którą najlepiej spuentować jednym hasłem: “Poczuj szczypce!”