Jennifer Walters aka She-Hulk po raz pierwszy pojawiła się w komiksach w 1979 r., ale potrzebowała kilku lat, aby trafić na rysownika, który uczyni z niej postać unikatową w całym uniwersum Marvela. Prawniczkę pewnego dnia zostaje postrzelona i przechodzi transfuzję krwi od kuzyna – problem w tym, że jest nim Bruce Banner, dobrze znany jako Hulk. To właśnie w ten sposób zyskuje moce, dzięki którym przeobraża się w She-Hulk.
Czytaj też: Dla fanów Tarantino i komiksowej ekstrawagancji. Recenzja “Homar Johnson. Tom 1”
Ale chyba dopiero serial “Mecenas She-Hulk” dostępny na Disney+ wypromował tę postać w naszym kraju (geneza jej zdolności jest nieco inna niż w komiksie). Serial nie zebrał zbyt dobrych opinii, choć ma kilka niezłych momentów i cameo, a wszyscy, którym podobał się jego specyficzny humor powinni sięgnąć po papierowy oryginał. Wydawnictwo Egmont zadbało, abyśmy nie musieli zbyt długo szukać, efektem czego jest tom 1 przygód She-Hulk zamknięty w albumie “Zjawiskowa She-Hulk”.
“Zjawiskowa She-Hulk” – recenzja komiksu
Autorem komiksu “Zjawiskowa She-Hulk” jest John Byrne, uwielbiany przez czytelników za “Fantastyczną Czwórkę” i serię “Uncanny X-Men”, które tworzył wraz z Chrisem Claremontem. She-Hulk zajął się solowo, zajmując się i rysunkami, i scenariuszem, efektem czego jest bardzo unikatowy album. Wystarczy spojrzeć na okładkę, nawiązującą do słynnej fotografii Demi Moore w ciąży w “Vanity Fair” z 1991 r., by zrozumieć, że wewnątrz nie znajdziemy typowej historii o ratowaniu świata.
Byrne’owi udało się coś niesamowitego. Dostał bowiem dość prostą, przez wielu uważaną za mało atrakcyjną fabularnie postać i rozwinął ją w prowokacyjną, ale też satyryczną postać z (zielonej) krwi i kości. Trudno nie polubić wykreowanej przez Byrne’a Jennifer Walters już od pierwszych stron komiksu. Cały czas zaczepia ona czytelników, głównie tych chłopięcych, jednocześnie starając się wyrwać z samczej dominacji. Choć paraduje w kusych strojach, She-Hulk nie jest tu “pustą lalą”, a ma charakter i własne zdanie, które umie wykrzyczeć. Humor jest tu cięty, ale nie prostacki (jak w serialu). To naprawdę dobrze napisana, silna postać kobieca.
Warto pamiętać, że seria powstała na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku, więc kierowana była do nieco innego czytelnika niż współczesny. Nie straciła jednak na swojej świeżości i dzisiaj czyta się ją bardzo przyjemnie, a ponieważ mówimy o blisko 400 stronach, zabawa jest przednia. Oczywiście, trzeba wziąć poprawkę na momentami kiczowatą, pop-artową kreskę i androgeniczne rysy twarzy bohaterki (taki był styl Byrne’a). She-Hulk zrywa z marvelowską “powagą”, co ponad 35 lat temu było rzeczą w pewnych kręgach uważaną za herezję.
Czytaj też: Z tym gościem nie ma żartów. Recenzja “Punisher Epic Collection. Kingpin rządzi”
“Zjawiskowa She-Hulk” to świetny komiks komediowy, idealny dla osób, które chcą odskoczni od pompatycznych sag Domu Pomysłów. To historia dla inteligentnego czytelnika, bo taki będzie w stanie wyłapać wszystkie smaczki i dostrzec, gdy Jennifer puszcza do nas oko. Polskie wydanie jest znakomite, a szczególne brawa należą się dla tłumacza, który doskonale czuł slapstickowy klimat. Oby takich komiksów więcej, bo nadają one kolorytu naszej szarej rzeczywistości!