Bohatera a złoczyńca. Rzeź Maksymalna przypomina nam, gdzie leży różnica

Seria Epic Collection jest niezmiennie fenomenalnym biletem na podróż w przeszłość i nie inaczej jest w przypadku najnowszej jego odsłony Rzeź Maksymalna, która to zawiera w sobie klasyczne albumy Marvel Comics, ale przede wszystkim te będące częścią The Amazing Spider-Man Epic Collection: Maximum Carnage.
Bohatera a złoczyńca. Rzeź Maksymalna przypomina nam, gdzie leży różnica

Rzeź Maksymalna przypomina, kto tak naprawdę jest bohaterem

Świat komiksów, jak zresztą praktycznie każde dzieło fabularne, został zbudowany na prostej zasadzie – są ci dobrzy i są ci źli. Tak oto bohaterowie muszą stawić czoła szerzącym chaos antagonistom, aby zapewnić światu spokój, a przy tym przestrzegać prawa i nie przesadzać ze “środkami”, których użyją, aby to osiągnąć. Tego typu przepis na opowieść spisuje się od zawsze wzorowo, bo jako odbiorcy zwyczajnie jesteśmy spragnieni historii, w których dobro zwycięża nad złem, a bohaterowie mierzą się z przeciwnościami losu i po każdej walce stają się lepszą wersją siebie. 

Czytaj też: Chaos niejedno ma imię. Recenzja “Batman/Spawn”

W nurcie mainstreamowym starcie tych dwóch czarno-białych światów jest o tyle ciekawe, że twórcy z jednej strony chcą zaspokoić wymagania starszych odbiorców, ale też otworzyć swoje dzieła na tych młodszych. Jak z kolei tego dokonać, żeby nie naciągać zanadto historii w jednym i drugim przypadku? Komiks Rzeź Maksymalna jest tego świetnym przykładem, bo choć nie wprowadził w świat komiksu powiewu świeżości w tej sferze, to przypomina nam, co tak naprawdę oddzielało tych złych od tych dobrych jeszcze przed trzema dekadami. Wtedy podział był odmienny od tego aktualnego. Bohaterowie różnili się od złoczyńców tym, że nie zabijali nawet swoich największych wrogów, podczas gdy “ci źli” zabijali na potęgę. Teraz w gruncie rzeczy wygląda to tak, że ci pierwsi zabijają tylko wtedy, kiedy muszą i nie mają wyboru, a drudzy dodatkowo czerpią z tego przyjemność, co sprawiło, że nasi bohaterowie naostrzyli nieco swoje pazurki.

Czytaj też: Z tym gościem nie ma żartów. Recenzja “Punisher Epic Collection. Kingpin rządzi”

Nie oznacza to jednak, że na przestrzeni lat tego typu podejście do prowadzenia historii obroniło się bez uszczerbku na popularności. Wręcz przeciwnie, co udowadnia m.in. serial The Boys, który w pewnej części zawdzięcza swój sukces nietypowemu przedstawieniu świata bohaterów, w którym nie ma podziału na dobro i zło. Bohaterowie są w pewnym sensie zwyczajnymi ludźmi, którzy (w większości) zachowują się tak, jak osoby, które zbyt szybko i bez większego wysiłku zyskali przewagę nad pozostałymi, zatracając się w swojej potędze.

Czytaj też: Zaraza w Gotham, czyli komiks, który przewidział przyszłość. Recenzja “Batman. Epidemia”

Tego typu postaci może i nie wpisują się tak idealnie w zapotrzebowania młodego czytelnika, gdzie czarne to czarne, a białe to białe, ale za to mają w sobie głębie, odcienie szarości i nieprzewidywalność, która zaspokaja wymagania zwłaszcza starszych odbiorców. Dlatego też finalnie w komiksie Rzeź Maksymalna każdy znajdzie coś dla siebie. Dla jednych będzie to przewidywalny i zawsze dobry Spiderman, a dla drugich mający własne zasady Venom czy występujący na kilkudziesięciu ostatnich stronach Punisher, dla których ogólnie pojęte dobro nie zawsze znajduje się na pierwszym miejscu.